Forum dla wszystkich fascynatów pióra
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Rejestracja Zaloguj

Blizny [R][+13][T]
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 22:38, 14 Sty 2012 
Temat postu: Blizny [R][+13][T]

Rozdział I

Lekcja matematyki. Matt i Patrick Rubio jako bracia, siedzieli razem w ostatniej ławce. Byli bliźniakami, ale różnili się wyglądem. Matt był chłopakiem z czarnymi, kręconymi włosami i zielonymi oczyma. Patrick, starszy o dwie minuty i wyższy od Matt’a o kilka centymetrów był niebieskookim blondynem. Jego włosy były w kolorze słomy i lekko pofalowane. Mieli po czternaście lat.
- Aby obliczyć pole trapezu należy jego podstawy dodać do siebie i… - głos pana Wood’a roznosił się po sali.
- Ale przynudza – Matt szturchnął brata w ramię. – Dobrze, że to już ostatnia lekcja.
- Co? – Patrick podniósł głowę. – Mówiłeś coś?
- Spałeś? – udał zdziwionego Matt.
- Taaa. Ale tylko chwilę.
- Bracie Rubio! – pan Wood uderzył wielką linijką w tablicę. – Cisza!
- Tak jest panie profesorze! – odpowiedzieli jednocześnie. Pan profesor był starszym, bardzo chudym i drobnym mężczyzną. Nosił krótkie, siwe włosy i również siwą bródkę. Uczniowie lubili go, bo był wesołym człowiekiem.
Resztę lekcji spędzili w ciszy. Pan Wood z przejęciem opowiadał o trapezach i rombach, a klasa udawała, że słucha.
Kiedy wreszcie zabrzmiał upragniony dźwięk dzwonka dzieciaki wybiegły z klasy.
- Do domu? – spytał Patrick wiążąc sznurowadła.
- Chyba tak – mruknął Matt. – Bo gdzie indziej?
- Sam nie wiem, ale nie chce mi się tam wracać. Nudno strasznie będzie, niania będzie nam kazała odrabiać lekcje i się uczyć do wieczora.
Wyszli z budynku szkolnego i skierowali się do domu. Mieszkali w cztero piętrowym budynku na ostatnim piętrze.
- Siema klony! – usłyszeli za sobą gruby głos. Odwrócili się. Za nimi stał Todd z jakimś chudym chłopakiem . Todd był największym łobuzem w szkole i największym chłopakiem. Miał prawie łysą głowę i był bardzo gruby.
- Spadaj! – warknął Matt.
- Oho! Mały chce się bić! Może go uratujesz przed śmiercią, co Patrick? – zaśmiał się Todd.
- Zamknij się! – wycedził przez zęby Patrick.
- Bo co? – spytał z przekąsem. – Pobijesz mnie?
- Nie chciałbyś tego – mruknął Patrick, a Todd zaśmiał się w głos.
- Idźcie już lepiej do taty się poskarżyć! – odparł. – Chwila, oni przecież nie mają ojca!
Tego było za wiele dla Matt’a. Napiął wszystkie mięśnie i uderzył Todd’a w brzuch. Ten zgiął się pod wpływem uderzenia, a Matt podskoczył i kopnął go kolanem w nos. Osiłek zawył z bólu i z wściekłości.
- Spadamy – rzucił Patrick i obaj ruszyli pędem przez ulice.
- Goń ich! – zawył Todd na chłopaka, który stał obok niego. Ten jak na komendę rzucił się za uciekającymi bliźniakami. Po chwili gonił ich też Todd, który otrząsną się już po ciosie. Krew leciała mu z nosa i był cały czerwony na twarzy.
- Ale narobiłeś! – wysapał Patrick.
- A ty byś tak bezczynnie stał i słuchał ja gada o naszym ojcu?! – spytał Matt kiedy skręcili w zaułek.
- Oczywiście, że nie. Tylko, że nie bił bym największego woła w szkole!
- To co byś zrobił?
I tu skończyły się odpowiedzi Patrickowi.
- Nie wiem, ale na razie skupmy się na tym, żeby nas nie dogonili.
Znowu skręcili. Tylko tym razem to była ślepa uliczka. Gładka ściana wysoka na ponad dwa metry. Słyszeli za sobą wściekłe krzyki Todd’a i zdumione krzyki przechodniów.
Matt pierwszy zaczął działać. Puścił się pędem w stronę ściany.
- Co ty… - Patrick nie dokończył, bo zobaczył jak jego brat odbił się od maski mercedesa i złapał krawędzi ściany.
- Szybko! – krzyknął Matt, który już wdrapał się na ścianę.
Patrick nie zastanawiając się długo popędził w stronę ściany. Za sobą usłyszał ryk Todd’a. W następnej chwili odbił się od maski samochodu i wdrapał na ścianę. Kiedy już przeszli ze ściany na dach jednego z budynków Todd postanowił spróbować tego samego manewru, ale poślizgnął się i uderzył twarzą o przednią szybę. Włączył się alarm. W normalnej sytuacji bliźniacy pewnie pokładaliby się ze śmiechu, ale teraz zależało im, żeby nikt ich nie zobaczył. Pokrycie kosztów mocno wgniecionej maski mercedesa to na pewno nie było coś, na co ich rodzina mogłaby sobie pozwolić.
- Wiesz, że zgubiliśmy plecaki? – mruknął Patrick.
- Taa. I do tego nie możemy wrócić do domu. Ten młotek i jego zbiry będą na nas czekać.
- Do James’a? – spytał Patrick.
- No jasne! – Matt wyszczerzył zęby w uśmiechu.
James był ich najlepszym kumplem. Mieszkał w domu jednorodzinnym na Manhattanie, tak jak bliźniacy. Tyle, że po drugiej stronie osiedla.
James miał, krótkie, ciemnobrązowe włosy i odstające uszy. To był jego znak rozpoznawczy.
Kiedy wreszcie doszli do jego domu zaczynało się ściemniać. W mgnieniu oka wdrapali się na drzewo, które rosło w ogrodzie James’a i usiedli na parapecie okna jego pokoju.
James stał do nich tyłem w samych bokserkach i śpiewał do szczoteczki do zębów piosenkę „Hot and Cold”.
- Siema stary, może byś się ubrał – mruknął Matt. James wrzasnął i gwałtownie się odwrócił.
- Aaa. To wy – powiedział nieco piskliwym głosem. – Nie spodziewałem się was.
- To pewnie dla tego skakałeś w samych gaciach, co? – Patrick wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Chyba tak – przytaknął. – A więc, co was do mnie sprowadza?
- Problemy, stary – jęknął Matt na myśl, że jutro w szkole będą mieli na głowie Todd’a i całą jego „świtę”.
- Co znowu zrobiliście?
- Matt pobił Todd’a – wyjaśnił Patrick. Oczy Jamesa zrobiły się nagle bardzo duże i okrągłe.
- Todd’a Reid’a? – spytał.
- Tak, tak – powiedział zniecierpliwiony Patrick. - Możemy zostać na noc?
- No jasne! Rozgośćcie się.

Większą część nocy trwał maraton na PlayStation, a resztę gadanie o co ładniejszych dziewczynach ze szkoły. James uczył się tam gdzie Matt i Patrick tylko w o rok starszej klasie. Zawsze miał słabe oceny, ale nigdy się tym nie przejmował. Tylko z wychowania fizycznego dostawał zawsze same szóstki.
- Idziecie jutro do szkoły? – zagadnął James. – Todd będzie na was czekał. Pewnie przez całą noc wymyślał dla was tortury. Może nawet zrobi listę i będziecie mogli sobie wybrać.
- Pójdziemy – zdecydował Matt. – Jakoś sobie poradzimy.
James ryknął śmiechem.
- Szczerze wątpię! – ocenił. – Z Todd’em i jego przygłupami nikt nie da sobie rady.
Milczeli.
- To co? Pizza? – zaproponował James, żeby przerwać nieznośną ciszę. – Ja stawiam.
___________________________

Zapraszam do wyrażania własnych opinii. Wink


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Thomas dnia Nie 21:50, 15 Sty 2012, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sender1
kurwy



Dołączył: 10 Sty 2012
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białogard

PostWysłany: Sob 23:17, 14 Sty 2012 
Temat postu:

Bardzo fajne, miło się czyta. Ciekawe było z James'em i bokserkami Very Happy
Nie mam nic więcej do powiedzenia. Smile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Sob 23:34, 14 Sty 2012 
Temat postu:

Bardzo ci dziękuję za miły komentarz. Wink
I dodaję rozdział drugi. :]

Rozdział II

Matt i Patrick wyszli od Jamesa przed piątą. Było jeszcze trochę ciemno. Szli rozmyślając czy przeżyją ten dzień w szkole. Nie będzie to łatwe zadanie.
- Idziemy do domu, nie? – spytał Patrick.
- Tak. Todd’a raczej już tam nie będzie.
- Tak myślisz? – Patrick uniósł brwi. – On nie wygląda na gościa, który miałby nam odpuścić.
- Wiem, ale chyba nie stał przed naszym domem całą noc…
W milczeniu doszli do swojego domu. Robiło się już trochę jaśniej.
- Niania pewnie umiera za strachu – westchnął Matt.
- Tak. Mogliśmy zadzwonić od Jamesa.
Weszli do domu.
- Myślisz, że śpi? – spytał Patrick, ale za chwilę znał już odpowiedź na swoje pytanie.
- Wróciliście wreszcie! – zawołała niania z kuchni. – Martwiłam się.
- Przepraszamy.
Niania była osobą raczej starszą. Siwe włosy spięte zawsze w idealny kok dawno pokryła siwizna. Nosiła okrągłe, grube okulary, szare sukienki i białe bluzki. Była drobną, chudą osobą z wielkim sercem. Zawsze była ich nianią. Czyli odkąd pamiętali.
- Siadajcie do stołu! Musicie być bardzo głodni.
Bracia spojrzeli po sobie. Przed chwilą zjedli dwie duże pizze na grubym cieście i byli raczej najedzeni. Usiedli jednak do stołu i zaczęli wmuszać w siebie kanapki z żółtym serem.
- Hola! – krzyknęła niania. – Umyliście ręce?
Powlekli się do łazienki i umyli ręce. Kiedy z powrotem usiedli do stołu niania powiedziała:
- Chłopaki? Może powiedzielibyście mi gdzie byliście całą noc?
- U Jamesa – odpowiedział Patrick wpychając sobie pół kanapki do ust.
- Po co? Nie mogliście wrócić do domu?
- Tak jakby – przyznał Matt.
- Kłopoty w szkole? – zgadywała niania.
- Chodzi o to, że jak jutro pójdziemy do szkoły to… - zaczął Patrick, ale w nagle Matt zaczął głośno kasłać.
- Co jest? – spytała niania.
- Złapał mnie okropny kaszel – stęknął. – Pójdę przemyć gardło w łazience. Patrick, pójdziesz ze mną?
Wybiegli z kuchni i wpadli do łazienki.
- Odbiło ci! – syknął Matt.
- O co ci chodzi?!
- Jak byś zakablował to dopiero mielibyśmy problemy!
- Racja – zgodził się Patrick. – Nikt nie lubi kabli.
- Co tu się dzieje chłopaki? – spytała niania wchodząc do łazienki.
- Złapał mnie straszny atak kaszlu – skłamał Matt. Niania przeszyła go wzrokiem.
- Lepiej żebyś mówił prawdę – pouczyła go. – Nawet najgorszą prawdę.

Po wmuszeniu w siebie śniadania udali się do szkoły. Obaj denerwowali się tym, co może ich spotkać. Nie raz zostali już pobici, ale teraz Todd na pewno przygotował dla nich coś najgorszego z możliwych.
Szli w milczeniu pogrążeni we własnych myślach.
Patrick zastanawiał się kiedy ich mama wróci do domu. Nie mieli ojca, dlatego musiała pracować dzień i noc, aby ich utrzymać. Na szczęście niania nie miała dużych wymagań finansowych i za swoją pracę dostawała 75 dolarów. Patrick nie wiedział jak to jej starczało na życie, ale w końcu nie musiała płacić za mieszkanie bo mieszkała z nimi.
Matt myślał o ojcu. Dlaczego od nich odszedł? Co prawda matka wmawiała im, że zginął, ale on wiedział, że prawda była zupełnie inna. Jak mógł ich zostawić i skazać ich matkę na harowanie po nocach? Dlaczego to zrobił? Ta myśl nigdy nie dawała mu spokoju.
Wreszcie dotarli pod bramę szkoły. Od razu zobaczyli Todd’a. Z resztą trudno go było nie zauważyć. Był wielki i rzucał się w oczy.
Jego nos był dziwnie przekrzywiony, a oczy wściekle patrzyły na bliźniaków. Na szczęście przy wejściu do budynku stały dwie nauczycielki, dlatego posłał im tylko spojrzenie, które mówiło coś w stylu: „Jesteście martwi!”.
Po pierwszej lekcji wyszli na korytarz i prawie od razu wpadli na Todd’a.
- Witam! – warknął. – Przygotowałem dla was coś specjalnego!
Otoczyło ich pięciu osiłków.
- Ruszajcie się – warknął jeden z nich.
Uczniowie dziwnie patrzyli na dwójkę czternastolatków idących przez korytarz w asyście kolegów Todd’a.
Wyszli na dziedziniec i udali się na tyły szkoły.
- Mam nadzieję, że wiecie dlaczego się tu znaleźliście – Todd powiedział to zdanie niemal bezgłośnie.
- Spadaj – warknął Matt, ale wielka pięść jednego z osiłków trafiła go w szczękę.
- Zamknij się gnojku! – ryknął Todd i wyciągnął z kieszeni nóż. – Jeżeli będziecie stawiać opór to niestety będę zmuszony tego użyć.
Ostrze groźnie połyskiwało w promieniach porannego słońca.
- Co mamy robić? – spytał Patrick.
- Po pierwsze, nie nakablować. – Todd spojrzał na braci, żeby zobaczyć, czy zrozumieli. – Po drugie, nie ruszać się, tylko cierpliwie znieść to co dla was szykujemy. Każda próba ucieczki będzie was słono kosztować.
Matt chciał coś powiedzieć, ale jeden z chłopaków złapał go za włosy i uderzył jego głową o ścianę.
- Na czym skończyłem? A tak. Każda próba ucieczki będzie was słono kosztować. Kosztować finansowo też – uśmiechnął się. – Jeśli spróbujecie dać nogę moi chłopcy wpadną do waszego mieszkania, zrobią krzywdę niani i zdemolują masz dom. Tak samo będzie, jeżeli nakablujecie. Zrozumiano?
Patrick zaklął na niego, ale ostrze noża było niebezpiecznie blisko jego gardła więc wolał być cicho.
- Rób co masz robić – warknął. W następnej chwili poczuł ból pod kolanem i padł na ziemię. Słyszał stłumiony krzyk Matt’a, ale nic nie mógł zrobić. Błyskawicznie spadła na niego lawina uderzeń i kopniaków, ale był na nią przygotowany. Czuł jak pulsuje mu w głowie. Oczy zaszły mu mgłą. Ból był nieznośny. Miał ochotę krzyczeć, ale to przyniosłoby jeszcze gorszy efekt.
Todd i jego zbóje nie patrzyli co kopią, ani w co uderzają. Najważniejsze było, żeby zadać ból. Tylko to się liczyło. Uderzenia spadały Patrickowi na głowę, ramiona, brzuch. Wszędzie. Poczuł jak ciepła stróżka krwi spływa mu po czole.
- No, na razie wystarczy! – zaśmiał się Todd, kiedy wreszcie skończył bić Matt’a. – Na razie kretyni!
Odszedł.
Patrick próbował wstać, ale na próżno. Mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa. Kolejna próba i ten sam efekt. W końcu udało mu się wstać. Podtrzymując się ściany ruszył w stronę brata.
Nie ruszał się.
Przez głowę Patricka przeszła straszna myśl.
Nie. Poruszył się.
Tak naprawdę, to Matt powinien dostać większy łomot niż jego brat. W końcu to on uderzył Todd’a. Jeśli tak, to Patrick nie chciał myśleć jaki ból czuje Matt.
- Bracie – szepną. – Słyszysz mnie?
Cisza.
Podszedł do Matt’a i nim potrząsną.
- Głupku! Po co mną tak trzęsiesz?
- Przepraszam. Dasz radę wstać?
- Tak, tak. Chyba nic mi nie jest. Myślisz, że zostawi nas już w spokoju?
- Nie wiadomo. Chodźmy. Zaraz się skończy przerwa.

Zanim Matt wstał, przerwa się kończyła. Chwiejnym krokiem udali się do sali, gdzie mieli mieć chemię.
- Czemu wchodzicie piętnaście minut po dzwonku! – powiedziała surowym tonem pani Mirten.
- My tylko…
- Chwileczkę – powiedziała już łagodniej. – Co wam się stało?
Zamarli.
Co mają powiedzieć? Że się przewrócili? Raczej im nie uwierzy. Jak powiedzą, że pobił ich Todd będą mieli spory problem.
- Pobiliśmy się – mrukną Matt.
- Słucham?! – krzyknęła pani Mirten. – Dobrze, siadajcie. Potem sobie porozmawiamy.

W końcu sobie nie porozmawiali, bo pod koniec lekcji jednemu z uczniów zaczęła lecieć krew z nosa. Pani Mirten wyjątkowo nie lubi krwi. Nie lubi nawet na nią patrzeć. Mało powiedziane, że nie lubi. Po prostu na jej widok mdleje. Tak było i tym razem. Kilkoro uczniów pobiegło po panią pielęgniarkę, a przewodniczący klasy po pana woźnego.
Kiedy lekcja się skończyła wszyscy wyszli z sali zostawiając na w pół przytomną panią Mirten w towarzystwie pani pielęgniarki.

Todd i jego kumple stali przed wejściem do stołówki czekając na braci Rubio. Nie mieli zamiaru odpuścić.
Matt i Patrick kiedy wyszli z za rogu udali, że ich nie widzą.
- Idziecie zjeść? – spytał z fałszywym uśmiechem Todd.
- Taa – mruknął Patrick.
Weszli na stołówkę i usiedli w kącie. Za nimi weszli Todd ze swoimi kumplami.
- Możemy się dosiąść? – spytał jeden z osiłków.
- Skoro musicie…
Przez chwilę siedzieli w milczeniu, ale tylko przez chwilę.
Todd złapał Matt’a za włosy i wsadził mu twarz w gorący obiad. Ten wrzasną i próbował się wyrwać.
Na próżno. Todd trzymał go w żelaznym uścisku.
Na pomoc bratu przyszedł Patrick. Złapał szklankę i trzasną nią o głowę osiłka.
Rozbrzmiał okrzyk zaskoczenia i bezwładne ciało Todd’a przygniotło jednego z jego kumpli.
- Szybko! – rzucił Patrick i obaj bliźniacy byli prze drzwiach stołówki. Biegli ile tchu szkolnymi korytarzami, aż dotarli do swojej sali. Wzięli plecaki i wyskoczyli przez okno. Musieli uciec zanim Todd odzyska przytomność.
_______________________

Oczywiście zezwalam na komentowanie. Zresztą będę zezwalał zawsze, więc już później nie będę pisał. :]


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Goltar
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 78
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Nie 2:16, 15 Sty 2012 
Temat postu:

Zezwalasz na komentarz - jest komentarz. Opowiadanie jest świetne, jedno z moich uluionych, jak już wiesz. Akcja szybko się rozwija, miło się czyta, fajne postacie. Wrzucaj szybko kolejne części!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 2:19, 15 Sty 2012 
Temat postu:

Dobra. To już dodaję. Wink

Rozdział III

Zakapturzona postać w czarnym płaszczu stała na dachu jednego z budynków i obserwowała wyjście ze szkoły. Jej blond włosy powiewały na wietrze. Skośne oczy uważnie wpatrywały się w drzwi budynku.
Jakiś ruch.
Dwóch chłopaków wyskoczyło przez okno. Przebiegli tuż pod nim.
Czas działać.
Postać przebiegła kilka metrów po dachu budynku, a następnie przeskoczyła na następny. Chłopcy biegli równolegle z nią, tylko, że ona była na górze, a oni na dole.
„Ciekawe, przed czym uciekają?” – zastanawiała się. Odwróciła się i już znała odpowiedź. Na końcu ulicy pojawiła się grupka chłopaków z kijami bejsbolowymi. Nie wyglądali na przyjaźnie nastawionych do uciekinierów.
W pewnym momencie jeden z chłopaków potkną się i runą na ziemię. Jego towarzysz próbował mu pomóc.
Za wolno.
Banda osiłków już ich doganiała.
Mężczyzna w czarnym płaszczu, bo był to mężczyzna, postanowił wkroczyć do akcji. Nie chciał pozwolić, żeby chłopakom coś się stało. Na razie nie.

Matt i Patrick pędzili ulicą wymijając przechodniów. Goniło ich kilku chłopaków Todd’a. Kolejny raz znaleźli się w takiej sytuacji. Tylko tym razem mieli mniej szczęścia.
W pewnym momencie Matt odwrócił się, żeby zobaczyć jak daleko są ich prześladowcy i się potknął. Patrick podjął desperackie próby szybkiego podniesienia brata, ale na próżno. Prześladowcy byli coraz bliżej.
Matt’owi wydawało się, że leżał na ziemi całą wieczność. W rzeczywistości było to nie więcej niż dwadzieścia sekund. Niestety te dwadzieścia sekund starczyło ich prześladowcom, żeby do nich dobiec.
Przechodnie uciekali w różne strony nie chcąc oberwać kijem bejsbolowymi. Patrick runął na ziemię, kiedy jakiś ze zbirów go podciął. Jeden z chłopaków zamachnął się na niego swoim kijem. Matt przygotował się już na okrzyk bólu swojego brata, ale zamiast tego usłyszał inny odgłos.
Kij upadł z głuchym odgłosem na ziemię. Jego właściciel stał i gapił się na shuriken, który utkwił w drewnie.
Świst.
Kolejny.
I jeszcze jeden…
Następne trzy kije bejsbolowe potoczyły się po ziemi.
Chłopcy zaczęli uciekać, bojąc się, że następny shuriken trafi w nich. Bracia pobiegli w stronę swojego domu, a ich prześladowcy w stronę szkoły.

Mężczyzna w czarnym płaszczu patrzył przez chwilę jak przestraszone dzieciaki uciekają. Właściwie to trudno go było nazwać mężczyzną. Był młody. Nie wiele starszy od tamtych chłopaków.
Teraz, kiedy bliźniacy popędzili w stronę swojego domu, on nie zastanawiał się długo i ruszył za nimi. Musiał się dowiedzieć gdzie mieszkają.

- Co to było!? – wrzasnął Matt, kiedy wpadli do mieszkania i zamknęli za sobą drzwi. Obydwaj byli niesamowicie przestraszeni.
- Nie wiem – odrzekł spokojniej Patrick. – Jacyś ninja czy coś.
- Właśnie! Ninja! Zawsze chciałem zostać ninja!
- Matt, wiesz, że taki shuriken można kupić w pierwszym – lepszym sklepie?
- Wiem, ale to nie wyklucza, że uratował nas jakiś ninja – stwierdził Matt rozmasowując rozbolały po upadku łokieć.
- Co się tu dzieje? – spytała niania, która nagle pojawiła się za plecami Patricka.
Matt znacząco spojrzał na brata. Czas powiedzieć.
- Mamy kłopoty w szkole – zaczął. – Głównie chodzi o mnie. Dołożyłem jednemu starszemu chłopakowi. I teraz mści się na mnie i przy okazji na Patrick’u.
Niania wyglądała, jakby jej ulżyło.
- Mam nadzieję, że sobie poradzicie – mruknęła i wyszła.
- Myślałem, że trochę się przejmie – powiedział Matt.
Patrick nie odpowiedział.
Udali się do swojego pokoju. Kiedy otworzyli drzwi nie mogli powstrzymać okrzyku radości.
- Mamo! – krzyknęli jednocześnie. Siedziała na ich łóżku i uśmiechała się do nich.
- Cześć chłopaki – powiedziała. – Dawno się nie widzieliśmy.
Bliźniacy uwielbiali spędzać czas z mamą. Lubili kiedy była w domu. Nie to, żeby nie lubili niani, ale po prostu z nią widzieli się codziennie, a widok matki był rzadkim „luksusem”.
- To co robimy? – spytała z uśmiechem mama.

Resztę dnia spędzili rozmawiając, grając w gry planszowe i jedząc zapiekanki, które zrobiła ich mama. Chłopcy prawie zapomnieli o szkolnych problemach. I wtedy padło pytanie ich mamy:
- Co słychać w szkole?
Uśmiechnięci dotąd bracia posmutnieli.
- Coś się stało? – spytała mama. Oni nie umieli jej okłamywać.
- Gnębi nas taki chłopak – zaczął Patrick. – Raz jak gadał o naszym ojcu to mu Matt przyłożył i się zdenerwował.
- I teraz chce na zabić – podsumował Matt.
- Zawsze się w coś wpakujecie! – ich matka złapała się pod boki. – Przestańcie się wdawać w bójki.
- Dobrze mamo – odrzekł Patrick.
- A teraz do łóżek – powiedziała. – Jutro rano idziecie do szkoły.
Inne dzieciaki pewnie by jeszcze dyskutowały, ale oni tylko przytaknęli i poszli do swojego pokoju. Kiedy Patrick brał prysznic, Matt podszedł zasłonić okno.
Wyjrzał i krzyknął. Zamrugał kilka razy oczami, żeby się upewnić, czy oczy nie płatają mu figli.
Spojrzał jeszcze raz na drzewo, które rośnie przy ich bloku. Tym razem nie zauważył czarnej postaci siedzącej na jednej z gałęzi.
- Pewnie się przewidziałem – mruknął do siebie.

Zobaczył mnie? Raczej tak, ale może uznał, że mu się przewidziało, myślał mężczyzna w czarnym płaszczu wchodząc na dach jednego z budynków. Nawet jeżeli mnie widział, to przecież zaraz zniknąłem, usprawiedliwiał się.
Był wściekły na siebie, że chłopak go zobaczył. Ktoś taki jak on nie powinien tak łatwo się zdradzić. A może Mistrz miał rację? – zamyślił się.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 12:17, 15 Sty 2012 
Temat postu:

No Thomas. To i ja napiszę co myślę:
Opowiadanie jest świetne, z resztą powiedziałam to już na PJ. To moje ulubione opowiadanie rozdziałowe ze wszystkich. Oczywiście kibicuję ci ciągle: pisz dalej!
Powrót do góry
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 12:55, 15 Sty 2012 
Temat postu:

Okej. Dzięki Ise. Wink
No to dodaję IV rozdział Wink


Rozdział IV

Bracia kończyli właśnie ostatnią lekcję. Todd nie zamierzał im odpuścić. Tego dnia mieli już dwa razy twarz w muszli klozetowej oraz zostali pobici kijami bejsbolowymi, czego skutkiem był niesamowity ból żeber oraz głowy.
Wyglądali strasznie. Większość osób myślała, że bracia są z patologicznej rodziny i bije ich ojciec. Inni widzieli na własne oczy, jak Todd i jego kumple okładali ich pięściami. Oczywiście nikt nikomu nic nie mówił, nie chcąc narażać się szkolnemu tyranowi.
- Idę na piłkę – oznajmił Matt Patrickowi, kiedy wychodzili z sali. – Może pan Reid weźmie mnie na zawody.
- Nie ma mowy! Chcesz, żeby Todd cię dorwał?
- Patrick, ja muszę, po prostu muszę jechać na te zawody.
- Ale… - zaczął blondyn.
- Todd przecież nie chodzi nawet na piłkę nożną.
- Dobra – zgodził się Patrick, mimo, że bardzo bał się o brata. – Ale będę czekał na ciebie przed szkołą. O której kończą się zajęcia?
- O 15:30.
- Jeśli nie wyjdziesz ze szkoły o 15:45 idę cię szukać.
- Dobra. Wszystko będzie dobrze – uśmiechną się Matt. – Do zobaczenia!
- Cześć – rzucił Patrick patrząc jak jego brat odchodzi w stronę sali gimnastycznej.
W normalnych okolicznościach Patrick poszedłby z bratem pograć w piłkę. Obydwaj to uwielbiali, ale tym razem on musiał iść poprawić sprawdzian z matematyki.
Czuł się dziwnie. Jako bracia bliźniacy rzadko się rozdzielali. Oprócz tego bardzo martwił się o brata.
W końcu ze ściśniętym żołądkiem udał się w stronę sali matematycznej.

- Zacznijcie pisać! – polecił pan Wood. – Powodzenia!
W sali był tylko Patrick, jakaś ruda dziewczyna z aparatem na zębach i Olly. Chłopak był wielki. Miał ponad metr dziewięćdziesiąt i zero mózgu.
Patrick przeczytał zadania, ale nie mógł się skupić. Za bardzo martwił się o brata. Czuł, że stanie się coś złego.

Po czterdziestu pięciu minutach pan Wood zaskrzeczał:
- Odłóżcie długopisy!
Uczniowie zrobili tak jak kazał i oddali mu sprawdziany.
- Czemu nic nie napisałeś Patrick? – nauczyciel patrzył ze zdziwieniem na pustą kartkę.
Ten wzruszył ramionami.
- Wiesz, że nie lubię stawiać złych stopni, ale w tym wypadku nie mogę nic poradzić. – starszy mężczyzna rozłożył bezradnie ręce.
- Rozumiem – mruknął Patrick i wywlókł się z klasy.

Chłopak wyszedł ze szkoły i udał się w zaułek, z którego mógł obserwować drzwi szkoły. Cały czas było jasno, ale Patrick obawiał się, że koledzy Todd’a mogą go napaść nawet w biały dzień. Zresztą niedawno miało to już miejsce.
Usiadł na schodkach prowadzących do jednego z mieszkań i obserwował. Spojrzał na zegarek. Za piętnaście minut Matt powinien wychodzić ze szkoły.

Matt wszedł z uśmiechem na twarzy do szatni. Był szczęśliwy. Pan Reid postanowił, że chłopak pojedzie na zawody. Nucąc pod nosem otworzył swoją szafkę i zaczął się przebierać. Podskoczył, kiedy usłyszał głos nauczyciela:
- Dobrze się spisałeś Matt. Pamiętaj, zbiórka po jutrze, o ósmej rano, przed szkołą.
- Tak jest, proszę pana! – chłopak wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pan Reid wyszedł i Matt zaczął się przebierać. Podczas gdy zakładał koszulkę usłyszał kroki. Pewnie pan Reid czegoś zapomniał, pomyślał.
W następnej chwili poczuł uderzenie i niewyobrażalny ból głowy. Następnie ktoś popchnął go i chłopak wpadł do szafki. Zanim drzwiczki zamknęły się całkowicie zobaczył wykrzywioną w grymasie triumfu twarz Todd’a. Potem zapadła ciemność.
- Miłego wieczoru! – zaśmiał się jego oprawca, na co odpowiedział mu wybuch śmiechu.
- Otwieraj głąbie! – wrzasnął Matt. Gdyby chłopak nie byłby zamknięty w szafce widziałby jak Todd drapie się w głowę i udaje, że się zastanawia.
- Wiesz, chyba jednak tego nie zrobię.
- I tak zaraz przyjdzie woźny i mnie wypuści – Matt starał się być spokojny i opanowany, ale głos mu się łamał. Możliwe, że przyjdzie mu spędzić noc w tej szafce.

Patrick kolejny raz spojrzał na zegarek. Była 15:43. Zaraz wyjdzie, mówił sobie w myślach. Nie wiedział, czemu się tak denerwuje. Miał po prostu złe przeczucie. Matt pewnie teraz wychodzi z szatni.
Dla zabicia czasu zaczął rzucać kamykami do pobliskiej studzienki. Nie było to trudne, a tym bardziej ciekawe, ale przynajmniej pomagało nie myśleć o bracie.
15:47
On powinien już być!, denerwował się Patrick. Patrzył na wyjście ze szkoły w nadziei, że zaraz ujrzy brata. Zamiast niego ujrzał jednak Todd’a wychodzącego z budynku.
Serce zaczęło mu mocniej bić. Jego podejrzenia okazały się prawdopodobnie prawdziwe.
Poczekał, aż Todd zniknie za rogiem i popędził do szkoły. Przy sekretariacie spotkał pana Reid’a.
- Dokąd się tak spieszysz, Patrick? – spytał z uśmiechem nauczyciel. – Czemu nie było cię na zajęciach? Zawsze przychodziłeś.
- Pisałem sprawdzian z matematyki – odpowiedział szybko chłopak, co nie było do końca prawdą, ponieważ oddał pustą kartkę. – Widział pan Matt’a?
- Tak. Był w szatni, kiedy wychodziłem. Coś się stało?
Zanim zdążył dokończyć zdanie Patrick już pędził w stronę sali gimnastycznej. Miał nadzieję, że Todd nie przesadził.
Wpadł do szatni. Nikogo tam nie było. Rzeczy jego brata były rozrzucone na podłodze.
- Matt! Jesteś tu?! – krzyknął. Odpowiedział mu głuchy dźwięk.
Patrick był bliski płaczu.
- Matt!
- Obawiam się, że twój brat jest niedysponowany.
Patrick był wściekły na siebie, kiedy zdał sobie sprawę, że dał się złapać w pułapkę. Odwrócił się. W drzwiach szatni stał Todd i reszta jego zbirów.
Patrick został łatwo obezwładniony przez silniejszych od siebie chłopaków. Wykręcili mu rękę, a Todd kilka razy uderzył go otwartą dłonią w twarz. Następnie wepchnęli go do szafki obok Matt’a i zamknęli na klucz.
Chłopak zaczął walić w drzwiczki.
- Raczej nic ci to nie da – zakpił jeden z kumpli Todd’a. Po chwili odeszli głośno się śmiejąc i przeklinając.

Mężczyzna w czarnym płaszczu przemierzał Central Park. Było ciemno, ale to dawało pewność, że nikt go nie zauważy. Płynnymi ruchami przemieszczał się od drzewa, do drzewa. Od krzaka, do krzaka. Po chwili dotarł do ulicy. Szybko przemknął na drugą stronę i zniknął w zaułku. Miną rozłożonego na ławce bezdomnego i wskoczył przez wybite okno do gmachu opuszczonej fabryki. Jego buty wywołały ledwo słyszalne echo kiedy wylądował na betonowej podłodze. Rozejrzał się i zobaczył postać opartą o ścianę.
- Witaj Yala! – uśmiechną się.
- Proszę, bez uprzejmości – odpowiedziała szorstko. – Wchodząc tu narobiłeś strasznego hałasu. Ktoś mógł zwrócić uwagę.
Mężczyzna wybałuszył oczy.
- Przecież wszedłem cicho, ledwie słyszalnie!
- Czyli za głośno – odpowiedziała.
- Daj spokój! Polujesz na każdy mój błąd!
- Na twoje błędy nie trzeba polować, Endo.
- To znaczy…
- To znaczy, że nawet ślepiec by je dostrzegł.
Endo przewrócił oczami.
- Dobra, przejdźmy raczej do sprawy chłopaków.
- Mistrz twierdzi, że trzeba pozbyć się zagrożenia.
- Już? – zdziwił się mężczyzna. – Nie możecie dać mi jeszcze kilka dni? Chcę się całkowicie upewnić, że mają blizny. Możliwe jest też, że tylko jeden z nich jest zagrożeniem. Wtedy wyeliminowalibyśmy jednego niewinnego człowieka. Możesz przekazać Mistrzowi, że proszę o jeszcze trzy dni?
- Nie wiem czy będzie zadowolony…
- Wiem, że nie będzie. Powiedz też, że jeśli zobaczę coś ważnego wyślę sygnał i się spotkamy. Najlepiej w innym miejscu niż te. Ktoś mógł nas zobaczyć albo usłyszeć.
- Nas? – spytała z politowaniem w głosie Yala.
Endo nie odpowiedział tylko wyskoczył przez okno i zniknął w mroku.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Thomas dnia Nie 12:55, 15 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Gość







PostWysłany: Nie 19:48, 15 Sty 2012 
Temat postu:

Hmm, rozdział z szafką! Podoba mi się.
Napisałam na PJ co o nim myślę, podoba mi się. Błędów nie wypominam, bo jest ich tak niewiele, że wyszłabym na idiotkę wypisując je Razz .
Czekamy wszyscy na kolejny rozdział!
Pozdrowienia od Ise!
Powrót do góry
Sender1
kurwy



Dołączył: 10 Sty 2012
Posty: 123
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Białogard

PostWysłany: Pon 11:27, 16 Sty 2012 
Temat postu:

No, bardzo ładnie to jest pisane, czekam na dalsze części z niecierpliwością Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 12:00, 16 Sty 2012 
Temat postu:

Więc dodaję rozdział piąty. Wink


Rozdział V

Mattowi czas leciał bardzo w wolno. Właściwie, nie wiedział ile już siedzi w szafce. Wiedział tylko, że jest mu niedobrze od odoru potu, który często towarzyszył szatniom wuefowym. Chciało mu się pić.
W pewnej chwili usłyszał, że ktoś go woła po imieniu.
Patrick!
Wreszcie była szansa się uwolnić. Zaczął szaleńczo walić w drzwiczki szafki. Rozbolały go ręce, ale nie przestawał.
Niestety wszystkiej jego nadzieje prysły, kiedy usłyszał tubalny głos Todda. Wiedział, że rosły trzecioklasista wszędzie chodzi ze swoimi kolegami, więc Patrick nie miał szans z bandą chłopaków.
Usłyszał krzyk brata i odgłos zamykanej szafki. Kiedy usłyszał, że Todd wychodzi spróbował porozumieć się z bratem. Nie było to łatwe, bo ten z całej siły walił w drzwiczki szafki.
- Uspokój się! – darł się Matt.
Nic to nie dało. Patrick go nie słyszał.
Po chwili łomotanie ustało i mógł normalnie przemówić do brata.
- Słyszysz mnie? – spytał.
- Matt? To ty?
- Tak. Bardzo cię pobili?
- Uderzenie bejsbolem w tył głowy. Standard.
- Jak kiedyś dorwę tego kretyna bez jego świty! – gorączkował się Matt wymachując pięścią w ciemności.
- Najpierw powinniśmy myśleć o tym, jak się stąd wydostać. Masz jakiś pomysł? Bo ja już wiem, że walenie w drzwiczki odpada. Prawie nie czuję rąk!
- Też to odkryłem – mruknął Matt.
W tej chwili naszła Patricka ogromna złość na brata. Był zły, że poszedł na SKS i, że nie zdołał mu w tym przeszkodzić.
- Gdyby nie ty, bylibyśmy teraz w domu! – krzyknął. – Jedlibyśmy kolacje i odrabiali lekcje!
- Taa. Prymus szkolny się znalazł – warknął Matt.
- Lepsze to, niż siedzenie w tej szafce!
- Możesz się przymknąć. Nie moja wina, że Todd to psychol, który lubi wrzucać dzieci do szafek.
- Mogłeś nie przychodzić na te zajęcia! Nie byłoby całej sytuacji!
Przez jakiś czas się nie odzywali.
- Przepraszam – mruknął po chwili Patrick. – Poniosło mnie.
- Nie ma sprawy. Miałeś rację.

Spędzili dużo czasu na spekulacjach o tym, czy ich niania przyjdzie do szkoły i zacznie ich szukać, o tym czy woźny, który sprząta szatnie będzie sprzątał akurat dziś i o tym, czy Todd przyjdzie i ich wypuści okazując choć trochę człowieczeństwa.
Po chwili odrzucili trzecią opcję.
- Myślisz, że jeżeli woźny wejdzie do tej szatni, to na tyle głośno, że go usłyszymy? – spytał Matt.
- Sądzę, że tak. Tylko pozostaje kwestia tego, czy przypadkiem nie zaśniemy i czy nie przyjdzie właśnie wtedy.
Patrick miał rację. To, że usnął było bardzo prawdopodobne. W końcu nie było wiele ciekawych rzeczy do robienia w ciasnej szafce w szatni wuefowej.
- Musimy ustalić coś na kształt warty – zadecydował ciemnowłosy chłopak.
- Tak. Myślę, że jeszcze nie jest późno, ale od razu lepiej zadecydujmy kolejność.
- Ja mogę pełnić pierwszą wartę – zaofiarował się Matt.
- No, dobra. Zresztą, nic nie stoi na przeszkodzie, żebyśmy zaczęli z tą wartą od teraz. Myślę, że nie musimy czekać do wieczora na spanie. Nie mamy nic lepszego do roboty.
- Okej. To ty idź spać. Ja będę czuwał. Ale pozostaje ważna kwestia. Skąd będę wiedział, że już jest kolej na zmianę warty?
- Nie pomyślałem o tym – zastanowił się Patrick. – Może po prostu obudź mnie kiedy będzie ci się wydawać, że minęły dwie godziny. Nie będzie to równa działka snu, ale nic nie szkodzi.
- Dobra. Na razie! – mruknął Matt.
Jego warta skończyła się tak naprawdę po piętnastu minutach, kiedy to powieki zaczęły mu ciążyć i zapadł w sen.

- Czemu śpisz głupku?! – usłyszał wściekły głos Patricka. – Miałeś pełnić wartę!
Niechętnie otworzył oczy i ze zdziwieniem stwierdził, że drzwiczki szafki są otwarte i stoi w nich czerwony od gniewu jego brat.
- Przepraszam, przepraszam – uniósł ręce w pojednawczym geście. – Ale chyba nic złego się nie stało, skoro szafki są otwarte.
Patrick wzruszył ramionami.
- Chyba masz rację. – przyznał.
Poranne słońce zaglądało przez okno szatni. Musiał być wczesny ranek.
- Która godzina? – spytał Matt przecierając oczy.
- Za pół godziny zaczynają się lekcje – odpowiedział blondyn. – Lepiej chodźmy do domu.
- Dobra, dobra. Tylko się wysikam. Normalnie nie mogę wytrzymać.
Matt udał się w stronę łazienki, a Patrick pozbierał jego rzeczy do plecaka.
- Chodź szybko! – usłyszał po chwili głos brata dobiegający z toalety.
- Ee… Zaciął ci się rozporek, czy co?
- Chodź! – krzyknął znowu Matt, najwyraźniej czymś rozbawiony.
Patrick niechętnie powlókł się w stronę szkolnej ubikacji. To co zobaczył zaparło mu dech w piersiach.
Zakneblowany i przywiązany do sedesu siedział Todd! Miał ręce związane za plecami i nogi w kostkach. Na jego czole widać było ogromnego, fioletowego siniaka.
Bliźniacy wybuchli śmiechem na widok bezradnego oprawcy.
- Kto cię tak załatwił Todd? – śmiał się Matt.
- Może nasza niania go pobiła? – wtórował mu Patrick. Byli zadowoleni, że w końcu to nie oni są ofiarą.
- Lepiej już chodźmy do domu – szepnął bratu Patrick.
- Jasne. Niania pewnie się zamartwia.
Zanim jednak wyszli z toalety Matt nie mógł się powstrzymać przed triumfalną prezentacją środkowego palca.
- Na razie byczku! – zaśmiał się Patrick i wybiegli z łazienki.

Endo siedział zrezygnowany na dachu jednego z budynków. Pozwalał, by jego nogi swobodnie zwisały w dół. Miał za sobą nieprzespaną noc, podczas której szukał bliźniaków. Daremnie. Wiedział, że nie wrócili do domu i nigdzie nie mógł ich znaleźć. Obawiał się najgorszego – że poznali prawdę. Mistrz będzie wściekły, myślał.
Wiedział też, że nie byli u swojego kolegi, Jamesa. Kiedy chłopak się kąpał on wszedł przez okno i przeszukał dom. Jedynym sensownym wyjściem było to, że poznali prawdę i uciekli.
Było wcześnie i obserwował, jak dzieci powoli zmierzają do szkoły. Śmieszne, że są zbyt zajęci, żeby lekko podnieść głowę, pomyślał, Albo zbyt znudzeni szkołą.
Musiał znaleźć chłopaków, i to szybko. Podniósł się i już miał rozpocząć dalsze poszukiwania, kiedy kątem oka wyłowił jakiś ruch w okolicach wejścia do szkoły. Nie mógł uwierzyć we własne szczęście. Patrick i Matt wybiegali ze szkoły.

- Gdzie masz plecak? – spytał Patrick, kiedy szybkim krokiem zmierzali w stronę domu.
- Zostawiłem w szkole. Nie było sensu go nosić, skoro i tak zaraz wracamy.
Ten drugi pacną się ręką w czoło.
- Też mogłem też zrobić.
Kiedy minęli przystanek i skręcili w ulicę, prowadzącą do ich domu wpadli na Noela, najbardziej zaufanego człowieka Todda.
- Gdzie Todd, szczyle?! – warknął.
- Skąd mamy wiedzieć – odburknął Patrick próbując wyminąć chudego chłopaka.
- Nie tak prędko, kolego! – zaśmiał się. – Jak mi powiecie, gdzie jest Todd to was puszczę. Jeśli nie, mój kij bejsbolowy wyląduje na waszych brzydkich facjatach.
- Noel, nas jest dwóch, a ty jesteś jeden. I co z tego, że masz jakiś głupi kij bejsbolowy?
- Zaraz nie będę jeden – odrzekł widząc przechodzących kolegów. W przeciwieństwie do niego, oni byli dobrze zbudowani, wielcy i nie mieli kii bejsbolowych. – Panowie! Chodźcie do nas!
Trzech wielkich chłopaków, którzy posturą przypominali rugbistów podbiegło do Noela szczerząc swoje pożółkłe zęby.
- Przywitajcie się z moimi kolegami! – wskazał ręką na trzech olbrzymów. – No więc… Gdzie jest Todd?
- Skąd mamy wiedzieć, cymbale? – odburknął Matt.
Noel pokazał kciuk skierowany w dół i trzecioklasiści ruszyli na bliźniaków, którzy spojrzeli po sobie. Za długo już uciekali.
Zanim jeden z osiłków uderzył, Patrick kopnął go w kostkę. Chłopak zawył z bólu i na chwilę się zatrzymał.
Matt w tym czasie uderzył w brzuch nacierającego przeciwnika. Kiedy ten się schylił od uderzenia kopnął go kolanem w czoło. Olbrzym zachwiał się i runął jak długi na ziemię. Matt wolał od razu wykluczyć jednego z przeciwników, dlatego na wszelki wypadek zadał mu mocny cios w podstawę nosa. Trzecioklasista wrzasnął i złapał się za obolałem miejsce.
Noel patrzył zdezorientowany na to co dzieje się wokół niego. Tak naprawdę był tchórzem, który trzymał z najsilniejszymi i się nimi wyręczał. Kiedy przychodziło co do czego po prostu uciekał.
Tymczasem bliźniacy radzili sobie całkiem nieźle. Po tym jak Matt wyeliminował jednego osiłka zostało już ich tylko dwóch. Jednak cały czas trzecioklasiści mieli przewagę. Jeden z nich rzucił się na Matta i wykorzystując swoją masę przygniótł go do chodnika. Patrick ruszył na pomoc bratu wykręcając przeciwnikowi rękę. Następnie uderzył w łokieć i usłyszał trzask. Chłopak wydał okrzyk zaskoczenia i bólu, po czym zsunął swoje wielkie ciekło z Matta.
Trzeci opryszek widząc co spotkało jego kumpli po prostu uciekł do szkoły. Patrick pomógł wstać Mattowi i przeszedł obok Noela uderzając go barkiem w ramię.
- Nieźle się spisaliśmy – uśmiechną się Matt do brata.

Endo z zaciekawieniem oglądał walkę bliźniaków. Kiedy było już po wszystkim uznał, że może już potwierdzić Mistrzowi zagrożenie. Z tego co wiedział, chłopcy nie ćwiczyli wcześniej żadnych sztuk walki, dlatego swoje niezwykłe umiejętności w walce zawdzięczali prawdopodobnie bliznom. Wyją komórkę i zadzwonił do Yali.
- Spotkamy się na dachu tej fabryki co wtedy! – rzucił i nie czekając na odpowiedź ruszył w stronę miejsca spotkania.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Pon 21:11, 16 Sty 2012 
Temat postu:

Fajne, wciągające, jest trochę błędów (głównie literówki), ale oj tam, oj tam. Pisz dalej ;D.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lorlen
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gildia Magów

PostWysłany: Pon 21:41, 16 Sty 2012 
Temat postu:

Fajne, fajne. Niby nie moje klimaty, ale dobrze ująłeś te wszystkie wydarzenia. Pisz pisz, zaciekawił mnie Twój tekst.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Pon 22:46, 16 Sty 2012 
Temat postu:

Chcecie, to macie. Wink


Rozdział VI


Yala stała na dachu fabryki oparta o barierkę. Jej czarne włosy powiewały lekko na wietrze. Jak zwykle była punktualna. Czekała na Endo, a ciekawość co takiego odkrył zżerała ją od środka.
Ruch na dachu sąsiedniego budynku przyciągnął jej uwagę. Zaczęła wpatrywać się w miejsce gdzie dostrzegła cień. Pewnie schował się za jednym z kominów, pomyślała. Zaraz powinien przeskoczyć na dach fabryk i go zobaczy.
Nic się nie wydarzyło.
Była pewna, że młody wojownik chce przeczekać, a następnie przeskoczyć na ten budynek, kiedy jej uwaga będzie rozproszona. Nie tym razem kochany, pomyślała.
Odkąd byli dziećmi rywalizowali między sobą. Yala zazwyczaj wychodziła z tych rywalizacji zwycięsko. Rzadko zdarzało się, żeby Endo ją zaskoczył. Natomiast ona bez trudu wyszukiwała jego słabe punkty. Była sprytna i potrafiła to wykorzystać.
Zaczęła się niepokoić.
Co jeśli to nie Endo? Jeśli to ktoś inny, na pewno z łatwością sobie poradzi. Ale nie, ona była pewna, że to jej stary towarzysz. Nieskończoną ilość razy widziała jak się skrada. Nie było innej możliwości. Na tamtym dachu był Endo.
Ziewnęła ostentacyjnie i właśnie w tamtej chwili ktoś złapał jej za rękę i ją obezwładnił. Przycisnął jej twarz do zimnego betonu i szepnął do ucha.
- Powiedz: „Dałam się podejść Wielkiemu Endo. Jestem słaba i bezradna. Zrobię co będziesz kazał, mój panie.”
Ogarną ją gniew na samą siebie, że dała się tak łatwo podejść.
- No powiedz to! – szepnął jeszcze raz wojownik i mocniej przycisną jej twarz do dachu fabryki.
Czując wielkie upokorzenie i bezradność zaczęła recytować:
- Dałam się podejść Wiel… Wielkiemu Endo – zaczęła i poczuła, że uścisk nieco zelżał. Spróbowała się wyrwać, ale chłopak wyczuł jej zamiar i znów przycisnął jej policzek do betonu. Krztusząc się i plując dokończyła formułkę.
- Jestem słaba i bezradna. Zrobię co karzesz.
- Zapomniałaś o „mój panie” – przypomniał jej. – Powtórz to jeszcze raz.
- Daj spokój – warknęła, czując ogarniającą ją bezsilność.
- Powtórz – naciskał. – Tylko ostatnie zdanie.
- Zrobię co karzesz, mój panie.
Wreszcie ją puścił. Leżała jeszcze przez chwilę na betonie łapiąc oddech. Nigdy w życiu nikt jej tak nie upokorzył.
- Wstawaj – powiedział Endo wyciągając do niej rękę. Nie przyjęła pomocy. Tego byłoby za wiele.
Wstała otrzepując płaszcz. Spojrzała spode łba na uśmiechniętego chłopaka.
- Tym razem byłem górą – wyszczerzył się.
- Miałeś szczęście – warknęła.
- Zapomniałaś dodać „panie”.
- Zamknij się!
Uniósł ręce w pojednawczym geście.
- Wiele razy byłem w takiej sytuacji, jak ty teraz. To moja zemsta.
- Niech będzie – powiedziała. Nie chcąc dłużej mówić o swojej porażce dodała. – Co z bliźniakami?
- Panie…
- Zamknij się!
- Dobra, dobra. No więc, widziałem jak kilka razy starsi uczniowie układali ich kijami bejsbolowymi. Ledwo mogli chodzić, a następnego dnia jeden z nich grał w piłkę. To prawie na pewno dzięki Bliznom. Potem ich zgubiłem.
- Co za ofiara – mruknęła pod nosem Yala.
- Nigdzie nie mogłem ich znaleźć i miałem szczęście, że akurat byłem w pobliżu szkoły, kiedy z niej wychodzili. To co potem zobaczyłem było niesamowite! Dwóch pierwszoklasistów stłukło czterech trzecioklasistów. Mało tego jeden miał kij bejsbolowy. Walczyli tak, jakby trenowali wcześniej sztuki walki, albo uczęszczali na zajęcia samoobrony. A z akt wynika, że nic takiego nie miało miejsca.
- Czyli potwierdzasz zagrożenie? – spytała.
- Jak najbardziej. Kiedy rozpoczynamy operację?
- Dzisiaj wieczorem, albo jutro. To zależy od decyzji Mistrza. Ty powinieneś jeszcze ich obserwować.
- Kto będzie brał udział?
- Ja, ty, Edan, Ushya, Kazenga i pewnie Zavon.
- Sześć osób to nie trochę za dużo?
- Możliwe, ale jeśli twoje relacje wydarzeń są prawdziwe, to nie zaszkodzi.

Matt i Patrick zastali nianie krzątającą się nerwowo po kuchni. Kiedy ich zobaczyła na jej twarz wypłyną radosny uśmiech.
- Jesteście! – zaszczebiotała. – Nie wiecie jak się martwiłam!
- Cześć nianiu – przywitał się Matt. – Chcieliśmy cię tylko powiadomić, że nic nam się nie stało. Spędziliśmy noc u Jamesa.
Przez twarz gospodyni przemknął dziwny grymas.
- To dobrze. Tylko następnym razem zadzwońcie, żebym się nie martwiła.
Odwróciła się i szybkim krokiem pomaszerowała do lodówki.
- Jesteście głodni? – spytała.
- Trochę. Ale spieszymy się do szkoły.
Niania szybko zapakowała im kanapki do torebek.
- Miłego dnia – powiedziała odprowadzając chłopców do wyjścia. Pocałowała ich w czoło i otworzyła drzwi.
- Idźcie z Bogiem!
- Na razie! – krzyknął Patrick.

Ten dzień w szkole mijał bliźniakom wyjątkowo bezboleśnie. Z jakiegoś powodu ani Todd, ani Noel nie ważyli się ich zaczepiać, a co dopiero bić. Mijając się na korytarzy szkolny tyran rzucał braciom wściekłe spojrzenia, ale spojrzenia, w których czaił się strach.
Patrick wątpił, żeby Todd bał się ich z powodu ich wygranej bójki z kolegami Noela. Tu chodziło o coś jeszcze. Tylko nie był pewny jeszcze, o co. Chłopak wiedział, że jeżeli Todd by mógł, zabił by ich z uśmiechem na ustach.
Bracia na korytarzu natknęli się na Jamesa. Trzecioklasista szedł swoim dziwacznym krokiem pogwizdując. Zauważył bliźniaków i na jego twarz wypłynął szeroki uśmiech.
- Siema chłopaki! – przywitał ich. – Słyszałem o waszej dzisiejszej, porannej akcji! Wszyscy w szkole o tym mówią. Podobno pobiliście sześciu koleżków Noela?! Coś takiego rzadko się zdarza. Czujcie się dumni!
- Siema, James – mruknął Matt. – Po pierwsze to było ich tylko trzech. Nie licząc oczywiście tego tchórza Noela. Po drugie, skąd wszyscy o tym wiedzą?
- Jakiś chłopak widział całą akcję idąc do szkoły – wyjaśnił. – Opowiedział wszystkim, a wiecie jak się plotki rozchodzą… Każda osoba dodaje coś od siebie do historii.
Pierwszoklasista, przechodzący obok rozmawiających chłopaków spojrzał na Matta oraz Patricka i spytał:
- To wy pobiliście kumpli Todda?
- Tak, tak, tak! – odpowiedział mu James. – To oni. Widziałem to na własne oczy. Byli niesamowici! Strzelali z oczu zielonymi promieniami i spalali nimi wszystko, co spotkali na swojej drodze i…
- Nie przesadzaj z fantazjowaniem James – Patrick złapał go za koszulkę i lekko potrząsnął. – Brakuje nam tylko dzieciaków wierzących, że mamy jakieś super moce.
Starszy chłopak przyjrzał mu się uważnie.
- Dobra - powiedział w końcu. – W każdym razie ja spadam. Mam zaraz kartkówkę z chemii. Wiecie jaka jest pani Oassi… Na razie!
Oddalił się korytarzem i bracia zostali sam na sam z wpatrujących się w nich z uwielbieniem pierwszoklasistą.
- Pokazalibyście mi te lasery z oczu? – spytał z nadzieją w głosie.
Patrick pokręcił głową zrezygnowany.
- Może innym razem kolego.

Endo siedział na tym samym budynku co zazwyczaj i obserwował szkołę. Nie mógł się doczekać rozpoczęcia operacji. Mistrz polecił im przeprowadzenie jej dzisiaj wieczorem. Jemu oczywiście przypadło najnudniejsze zajęcie, czyli pilnowanie Celu. A w tym wypadku raczej Celów.
Rozejrzał się i dostrzegł starsze małżeństwo siedzące małżeństwo na ławce i karmiące gołębie okruszkami chleba.
Spojrzał w drugą stronę i zobaczył żebrującego o pieniądze bezdomnego. Zarośnięty mężczyzna w średnim wieku klęczał na ziemi i prosił przechodniów o pieniądze.
Młody wojownik zaczął zastanawiać się, czy jego życie jest podobne, do życia tego bezdomnego – całkowicie uzależnione od innych. Po części tak właśnie było. Był uzależniony od Mistrza. Musiał wykonywać jego polecania. Na razie nie przeszkadzało mu to. Jedyny niesmak stanowiło dla niego zabijanie dzieci z Bliznami.
Upewnił się, że nikt nie idzie i już miał się zsunąć po rynnie, kiedy uświadomił sobie, że szybciej będzie przeskakiwać po budynkach. Zawrócił i ruszył w stronę Central Parku.

Endo dotarł na miejsce – polankę w Central Parku osłoniętą ze wszystkich stron krzakami i drzewami. Miał się tu spotkać w południe z Edanem, żeby omówić postępy w przygotowaniach.
Nie rozejrzał się i to był błąd. Rozmazany kształt wyskoczył z za drzewa powalając go na ziemię. Przez chwilę mocowali się na ziemi, ale potem Endo musiał dać za wygraną.
- Nie ładnie – cmoknął z udawanym niezadowoleniem chłopak, który powalił skośnookiego wojownika. – Taka nie uważność z twojej strony? Chyba będę musiał donieść Radzie.
Endo roześmiał się.
- Miło cię widzieć Edanie!
Chłopak, który powalił Endo był od niego niższy i drobniejszej budowy. Jasnobrązowe włosy opadały lekką falą na niebieskie oczy. Miał taki sam czarny płaszcz. Na jego nadgarstku widniał tatuaż. Ciężko było stwierdzić co przedstawia.
- Ciebie również Endo. Jak tam nasze małe Cele?
Uśmiech zniknął z twarzy wojownika.
- Myślę, że dobrze – powiedział. – Tylko strasznie nudne jest ich pilnowanie. Wiadomo, że nigdzie się nie ruszą. Zawsze ja dostaję najgorsze zadania!
- Wiesz, Mistrz daje ci takie, żebyś się nam nie plątał pod nogami i nie przeszkadzał.
- Bardzo śmieszne! – mruknął wojownik. Po chwili dodał. - Mam pytanie…
- Wal.
- Nie da się jakoś przyśpieszyć Operacji?
- Wątpię. Chcemy się jak najlepiej przygotować, żeby nie było nieprzewidzianych sytuacji.
- Rozumiem.
Rozmawiali jeszcze przez chwilę, zanim usłyszeli wściekły glos należący bez wątpienia do ogrdnika.
- Dzieciaki! Nie bawić się w krzakach! Wiecie ile się napracowałem, żeby wyglądały tak jak wyglądają?!
Wojownicy spojrzeli po sobie. Edan następnie odszedł do krzaków i wyjrzał, żeby zobaczyć mężczyznę. Był raczej starszym człowiekiem z długimi siwymi włosami. Na twarzy miał tygodniowy zarost tego samego koloru. Jego ubranie stanowiła hawajska koszula rozpięta do połowy i żółte szorty.
Edan rzucił spojrzenie koledze i wyją shuriken.
Wyłazić stamtąd zaraz! – darł się ogrodnik. – Zaraz zadzwonię po odpowied… - urwał wpół zdania bo w drzewo kilka centymetrów od jego głowy wbiła się ostra broń. Wrzasnął i czym prędzej uciekł.
- No, to nie możemy tu długo zostać – westchnął Endo.

Matt i Patrick wychodzili ze szkoły w dobrych humorach. Zaczynało już się ściemniać. Tego dnia, żaden ze zbirów Todda nie odważył się ich zaczepić. Oprócz tego pan Wood dał Patrickowi jeszcze jedną szansę na poprawienie sprawdzianu. Matt dostał piątkę z chemii i następnego dnia miał jechać na zwody. Krótko mówiąc ich życie zmieniło się diametralnie.
James tego dnia postanowił odprowadzić ich do domu. Stwierdził, że nie ma nic lepszego do roboty i, że musi zamienić kilka słów z ich nianią.
- Jak chcesz, to możesz zostać u nas na noc – zaoferował Matt.
- Właśnie – zgodził się Patrick. – Niania na pewno się zgodzi.
- Dzięki chłopaki, ale sądzę, że nie będzie dzisiaj takiej potrzeby – odparł i przyspieszył kroku.
Spojrzeli po sobie ze zdziwieniem, ale nic nie powiedzieli.

Endo z miłym zaskoczeniem przyjął wiadomość, że Operacja odbędzie się, kiedy tylko się ściemni. Obserwował teraz bliźniaków wychodzących ze szkoły. Szli razem z jakimś kolegą. Wojownik pomyślał, że to pewnie James, o którym czytał w aktach.
Wyjął komórkę i z przyjemnym podnieceniem wybrał numer do Yali.
- Jesteście na pozycjach? – spytał, a kiedy usłyszał twierdzącą odpowiedź dodał. – Zaczynamy Operację.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lorlen
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gildia Magów

PostWysłany: Pon 22:58, 16 Sty 2012 
Temat postu:

Fajny fragment, wciągający. Dobre było to z laserami Smile. Parę błędów, głównie literówek. Czekam z niecierpliwością na kolejną część!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Wto 14:05, 17 Sty 2012 
Temat postu:

So, dodaję rozdział VII. Tzn; pierwszą jego część. Wink


Rozdział VII

Patrick, Matt i James otworzyli drzwi i weszli do mieszkania. Z niewiadomych powodów James bardzo śpieszył się przez większość drogi, a kiedy bracia po wejściu do domu chcieli zdjąć buty powiedział:
- Obawiam się, że nie będzie takiej potrzeby.
Chłopcy wymienili spojrzenia, ale nic nie powiedzieli. James zachowywał się co najmniej dziwnie.
- Cześć chłopaki! – krzyknęła z kuchni niania. – Jesteście głodni?
- Ee… Trochę. Przyszedł James – powiedział Patrick.
- James? – niania wyszła z kuchni, a na jej twarzy malował się niepokój. – Co tu robisz?
- Witaj Suzanne – przywitał się James. – Niestety. Czarny alarm.
Niania pobladła, ale za chwilę otrzeźwiała.
- Kiroyu?! Bardzo, bardzo nie dobrze…
- Nie musisz mi mówić.
Bracia patrzyli na rozmawiających w osłupieniu. James mówił do ich niani po imieniu! I do tego używali jakiegoś nieznanego im słowa. Cała sytuacja była… interesująca.
- Musimy się zmywać – rzuciła niania do bliźniaków. – Weźcie co potrzebniejsze rzeczy i spadamy.
Stali w osłupieniu. Z tego co wiedzieli niania nie używała takich słów.
- Co tak stoicie?! Jazda!
Pobiegli do swojego pokoju, wyrzucili z plecaków książki i powrzucali do nich szczoteczki pasty do zębów, zapasowe bokserki, skarpetki i puszki napojów energetycznych.
Kiedy wrócili do przedpokoju niania i James prowadzili jakąś ożywioną dyskusję. Widząc zbliżających się chłopców zamilkli.
- Czy ktoś może mi powiedzieć co się dzieje? – spytał ostro Patrick.
- Wyjaśnię wam po drodze – rzucił przez ramię James wychodząc z mieszkania. – Nie mamy czasu!
Zbiegli klatką schodową na parter zeskakując co dwa stopnie. Bracia chcieli od razu wybiec z bloku, ale silna ręka Jamesa ich zatrzymała.
- Ani mi się ważcie – ostrzegł. – Na dworze pewnie roi się od Czarnych.
Nie protestowali, ale na ich twarzach malował się strach.
- Mamy transport? – zwrócił się do Suzanne James.
- Taa. Wszystko załatwione. Ed będzie za chwilę.
W głowach chłopców kłębiło się wiele różnych myśli. Matt skinął na brata i poszli usiąść na schodach. Pierwsze pytanie, które im się nasuwało brzmiało: Co to jest Kiroyu? Myśleli nad tym, ale nie potrafili znaleźć odpowiedzi. To słowo wywoływało w nich coś na kształt strachu, ale i podniecenia. Uczucie rosło z każdą chwilą.
Wreszcie James wstał i oznajmił:
- Przyjechał Ed. Chodźcie. Tylko cicho – ostrzegł. – Nie chcemy, żeby Czarni zbyt szybko zorientowali się, że uciekamy. A raczej wy uciekacie – poprawił się.
Bliźniacy po raz kolejny tego wieczoru wymienili spojrzenia pełne strachu.
Wyszli po cichu z budynku rozglądając się uważnie dookoła. Zaczynało się ściemniać. Przemknęli boczną uliczką do zaparkowanego przy śmietniku, czarnego samochodu.

Endo obserwował blok Matta i Patricka z wysokości dwupiętrowego budynku. Nie mógł się doczekać rozpoczęcia operacji. Uczestniczył już wcześniej w czterech, ale za każdym razem czuł przyjemne podenerwowanie.
Upewnił się, że Estropajo – sztylet o złotej głowicy i czarnej, cienkiej klindze – spoczywa bezpiecznie w pochwie.
Nazwa broni pochodzi z języka hiszpańskiego i oznacza Czyściciela.
Młody wojownik wyjął komórkę i zadzwonił do Edana.
- Wszystko w porządku w twoim sektorze?
- Na razie tak – odpowiedział tamten. – Ale czekaj!
Endo zamarł.
- Co jest?
- Uciekają! – potwierdziły się jego najgorsze obawy.
- Gdzie są? – warknął.
- Wsiadają do Czernego BMW z tyłu bloku.
- Bierz samochód i ruszaj za nimi. Ja też zaraz jadę. I zadzwoń do Yali.
- Robi się!
Schował komórkę do kieszeni i zaskoczył z budynku. Jeżeli ktoś, nie przeszedłby szkolenia, które odbył Endo, prawdopodobnie połamałby sobie przy tym skoku nogi.
Rozejrzał się i zobaczył mężczyznę w średnim wieku wsiadającego do samochodu. Bez wahania podbiegło niego i chwycił za koszulkę. Silne ramiona wyrzuciły człowieka z pojazdu.
Wojownik usiadł za kierownicą i ruszył zanim mężczyzna zdążył zaprotestować.

Bracia z nianią i Jamesem wsiedli do Czernego samochodu. Okazało się, że za kierownicą siedzi chudy mężczyzna w koszuli w czerwoną kratę. Na oko miał około pięćdziesięciu lat.
- Cześć chłopaki! – uśmiechnął się. – Który chce poprowadzić?
Oni byli jednak zbyt przerażeni całą sytuacją, żeby odpowiedzieć.
- Ed! Zjeżdżaj z za kierownicy! – zaskrzeczała niania. – Ja prowadzę!
Mężczyzna usłużnie usiadł na siedzenie pasażera, a James i bliźniaki wgramolili się na tylne miejsca.
- Powie nam ktoś wreszcie co tu się dzieje?! – krzyknął Patrick, kiedy niania ruszyła z piskiem opon.
- Już wyjaśniam – zaczął James. – Chodzi o to, że macie Blizny.
- Właśnie – wtrąciła niania. – Ty Matt, masz na prawym boku, a Patrick na lewym udzie.
- Chwila! Skąd wiesz, że mam tam bliznę? – zdziwił się blondyn.
- Skarbie, jestem waszą nianią odkąd skończyliście pół roku. Musiałam was karmić, zabawiać i przewijać… Uwierz mi, że nie tylko uda widziałam.
Patrick zrobił się cały czerwony, ale nic nie powiedział.
- No więc Kiroyu, lub też jeśli wolicie Szepczący, albo Czarni, zabijają wszystkie dzieciaki z Bliznami. Jesteście niebezpieczeństwem dla całej ich Sekty. Blizny mogą mieć różne kolory. Są blizny niebieskie, a dzieci, które je mają stanowią dla Kiroyu najmniejsze zagrożenie. Są jeszcze czerwone, szare i czarne. Odpowiednio coraz większe zagrożenie.
- Poczekaj! – przerwał mu Matt. – My mamy czarne Blizny. To znaczy…
- Tak – potwierdził James. – Jesteście dla nich największym niebezpieczeństwem. A wierzcie mi. Czarne blizny rzadko się zdarzają.
Patrick zamknął oczy, żeby uspokoić szalejące w głowie myśli. W tym momencie z bocznej uliczki wyjechał samochód zmuszając nianię do ostrego hamowania.
- Jak jeździsz baranie! – wydarła się przez otwartą szybę i wystawiła przez nią rękę z wyprostowanym środkowym palcem.
Matt i Patrick osłupieli.
- Zawieziemy was teraz do Obozu dla dzieciaków z Bliznami– ciągnął James. – Oczywiście, jeżeli uda nam się uciec Czarnym.
- To daleko? – spytał Matt.
- Nie tak bardzo, ale na tyle, żebyśmy mieli czas zgubić Endo i resztę.
- Jakiego Endo?
- To jeden z Szepczących – wyjaśniła niania.
- A ty masz Bliznę? – zwrócił się Patrick do Jamesa.
- Tak. Czerwoną.
Matt odwrócił się na tylnym siedzeniu, żeby obserwować drogę za nimi. Zorientował się, że wyjeżdżają z miasta. W pewnym momencie z bocznej uliczki wyjechało żółte ferrari.
- Nianiu… - szepnął.
- Widzę ich skarbie – odpowiedziała. – I nie jestem nianią, tylko Suzanne. Jasne?
- Niech ci będzie.
Żółty samochód przyspieszył i zrównał się z ich pojazdem. Matt spojrzał w stronę auta i stwierdził, że kierowcą jest niespełna dwudziestoletni chłopak. Ferrari zbliżyło się do ich samochodu i uderzyło w jego bok. Niania zaklęła szpetnie i przyspieszyła.
- Edward! – próbowała przekrzyczeć hałas silników. – Strzelaj w nich!
Pan Ed wyjął pistolet i wymierzył, ale w tym momencie tylna szyba samochodu rozpadła się na drobne kawałki. Za nimi jechał jeszcze jeden samochód, z którego ktoś do nich strzelał.
- Nie wygląda to dobrze – mruknął James. – Może po prostu oddamy im chłopaków…
Matt spojrzał na niego z nieskrywaną urazą.
- Tylko żartowałem. – James uniósł ręce do góry w pokojowym geście.
- Lepiej teraz nie żartujcie – upomniała go Suzanne. – Najpierw musimy uciec Kiroyu.
- Jasne, szefowo – zasalutował James.
- Bez wygłupów! Masz jakąś broń palną?
- Tylko berette 92* – mruknął.
- Lepsze to niż nic. Postaraj się celować w opony, albo w kierowcę.
- Myślisz, że w którymś z samochodów siedzi Mistrz Czarnych? – zwrócił się Ed do niani. – W końcu oni mają czarne Blizny. Wiesz, największe zagrożenie i w ogóle.
- Wątpię. On woli wyręczać się swoimi wojownikami. Wiem na pewno, że Endo jest w którymś i Yala też. No i Edan prowadzi to przeklęte ferrari.
Samochody, które ich ścigały zastosowały teraz inną taktykę i wzięły ich w kleszcze. Niania wyjęła pistolet i oddała kilka strzałów w oponę pojazdu jadącego z lewej. Żółte ferrari przejechało kilkadziesiąt metrów zygzakiem po czym się zatrzymało.
- Dobra robota – pochwalił Ed, który też ostrzeliwał, tyle, że inny samochód.
- Umiecie strzelać? – spytał James bliźniaków.
- Kiedyś chodziliśmy na zajęcia – odpowiedział Patrick. – Nie wiem tylko czy coś pamiętam.
- Nie ważne – rzucił James. – Za fotelem Suzanne są dwa browningi*.
Chłopcy wyjęli broń i zaczęli ostrzeliwać auto napastników. Nie szło im na początku najlepiej, ale z każdym strzałem nabierali wprawy.
- Uważajcie – krzyknęła niania, a w następnej chwili gwałtownie zahamowała i skręciła w boczną uliczkę. Samochód Kiroyu pojechał jeszcze kilkanaście metrów. Zyskali trochę czasu, którego potrzebowali Czarni, żeby zawrócić.
- Niezła akcja – pochwalił Ed. Nie mieli jednak czasu, żeby dłużej podziwiać manewr Suzanne, bo zyskali tylko kilkanaście sekund i srebrny samochód już ich doganiał.
Mieli sporo szczęścia, że udało im się wyeliminować, przynajmniej na chwilę, żółte ferrari, bo było kilka razy szybsze od ich BMW.

Endo walił pięścią w radio samochodowe. Był wściekły, bo uciekinierzy wyeliminowali ich najlepszy samochód z Edanem, Yalą i Kazengą w środku. Musiał ich złapać. Od tego zależała jego przyszła kariera. Jeśli mu się nie uda… Wolał nawet o tym nie myśleć. Nie był by to tylko uszczerbek na jego ambicji. Niepowodzenie Operacji wprowadziłoby w szał Mistrza, a on byłby pierwszą osobą, która odpokutowałaby porażkę.
Odgonił od siebie te myśli i skupił się na pościgu i na próbach połączenia się z samochodem Edana. Kiedy kolejna próba zakończyła się niepowodzeniem wymierzył radiu potężne uderzenie.
Ushya położyła mu dłoń na ramieniu.
- Uspokój się Endo – poradziła. – Lepiej, żebyś się opanował. Wściekłość potęguje niepowodzenia.
Odepchnął jej rękę.
- Nie potrzebuję współczucia – warknął. – A ten debil Edan nie wziął komórki!
- Zavon! Zostały ci jeszcze shurikeny? – rzuciła Ushya.
- Jeden.
- To daj mi. Bo znając ciebie nie trafisz…
Chłopak oddał Ushyi broń i rozparł się wygodnie na tylnym siedzeniu.

Żółte ferrari stało na środku drogi. Edan starał się zamontować zapasowe koło, a Yala próbowała naprawić samochodowe radio.
- Mogliśmy wziąć jakąś broń palną – gderała. – A ty powinieneś wziąć komórkę.
- Mówiłaś coś? – odkrzyknął Edan.
Yala wzniosła oczy ku niebu.
- Mówiłam, że jesteś kretynem!
Edan wstał i spojrzał z powątpiewaniem na dziewczynę.
- A dlaczego ty nie wzięłaś komórki? – syknął.
- Nie widziałam takiej potrzeby. – odrzuciła z twarzy zagubiony kosmyk ciemnych włosów.
- No, więc ja również nie widziałem takiej potrzeby – warknął. – A teraz zajmij się tym, co miałaś robić.
Marudziła jeszcze przez chwilę, ale zabrała się za naprawianie radia. Po kilu minutach Edan wstał z wyraźnym samozadowoleniem.
- Gotowe – oznajmił. – A jak u ciebie?
- Źle! – odwarknęła.
- Może ja się tym zajmę – zaproponował.
- Nie! Skoro ja nie daję rady, to ty tym bardziej nie dasz.
Nie zaważając na protesty i wyzwiska, Edan zajął się naprawianiem radia.
Po chwili z uśmiechem na twarzy spojrzał na Yalę.
- Naprawione! Jedziemy szukać chłopaków.

- Endo? – głos był niewyraźny, ale można się było porozumieć.
- Edan! Gdzie jesteście?
- Istotniejszy jest to, gdzie wy jesteście – odpowiedział chłopak. – Masz w kieszeni taką czerwoną kulkę. Dzięki temu będę mógł was namierzyć. Żeby ją włączyć musisz trzy razy na nią nacisnąć. I najlepiej przyczep ją do dachu samochodu. Wtedy będę odbierał lepszy sygnał i szybciej was znajdę.
Endo przeszukał kieszenie i znalazł wreszcie czerwoną kulkę wielkości paznokcia. Włączył ją i podał Ushyi.
- Zamontujesz na dachu… Tylko uważaj. Będziesz wystawiona na ostrzał.
- Nie martw się o mnie – powiedziała z łobuzerskim uśmieszkiem. – Nie takie rzeczy już robiłam.
Otworzyła okno i trzymając się oparcia fotela próbowała przyczepić kulkę do dachu samochodu.
- Nie dosięgam – zaklęła.
- Musisz się bardziej wychylić – instruował ją Endo. Zrobiła jak kazał.
- Udało się? – spytał i chwilę potem usłyszał huk wystrzału. Ushya wydała okrzyk bólu i wypadła z samochodu.

Matt i Patrick patrzyli ze zgrozą na Jamesa.
- Niezły strzał – pochwaliła Suzanne zerkając co jakiś czas w boczne lusterko. – Teraz przekonamy się, czy w Endo pozostało choć trochę człowieczeństwa.
- Zabiłeś ją? – spytał z przerażeniem Patrick.
James pokręcił głową.
- Wątpię. Myślę, że trafiłem w jej ramię. Rana nie powinna być śmiertelna. Nie wiem tylko, czy wypadając nie uderzyła głową w asfalt.
- Lepiej byłoby gdybyś ją zabił – mruknęła niania. – Jednego Czarnego mniej.
- Ej! – zawołał James. – Zobaczcie! Endo się zatrzymuje!
Wszyscy wydali triumfalny okrzyk.
- Teraz do Obozu! – zakrzyknął Ed.
_______________________________

* Berette 92 - włoski pistolet samopowtarzalny. Produkowany w wielu wersjach różniących się kalibrem i wymiarami. [link widoczny dla zalogowanych]
_______________________________

Nazwę Kiroyu wymyślił Goltar, któremu w związku z tym składam ogromne podziękowania.
Szepczących wymyślił Will58, również składam ogromne podziękowania.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Thomas dnia Wto 14:06, 17 Sty 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Lorlen
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 113
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Gildia Magów

PostWysłany: Wto 16:53, 17 Sty 2012 
Temat postu:

No cóż, już czytałem ten fragment na innym forum, ale i tak emocje były takie same. Cudowne! Czekam na kolejny fragment!

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 19:37, 18 Sty 2012 
Temat postu:

Dodaję drugą, krótszą część rozdziału VII. Zapraszam czytania! Wink
________________



Endo podbiegł do leżącej na brzuchu Ushyi i przewrócił ją na plecy. To co zobaczył nie wyglądało dobrze. Z ust dziewczyny ciekła cienka stróżka krwi. Nos był niewątpliwie złamany, ale rana na czole wyglądała na niegroźną. Przez głowę przeszła mu myśl, że dziewczyna nigdy nie będzie już tak ładna jak dawniej.
Wyjął nóż i odciął rękaw prawej ręki. Na ramieniu widniała mała dziurka po kuli. Jednak to jej lewa ręka przyprawiła wojownika o mdłości. W okolicach nadgarstka sterczała naga kość, a łokieć był wykrzywiony pod dziwnym kątem. Przez chwilę bał się, że dziewczyna nie żyje, ale sprawdził jej puls i pozbył się obaw. Musiał ją jednak dostarczyć do siedziby Kiroyu i nastawić złamaną rękę. Był zły, że nie potrafi tego zrobić.
Wyjął komórkę i zadzwonił pod numer alarmowy. Odebrała Orra, koordynatorka misji.
- Co się stało, Endo? – spytała, a jej głos zdradzał niepokój.
- Niestety, misja się nie powiodła. Cele uciekły, a Ushya jest ciężko ranna. Przyślijcie kogoś po nią. Trzeba jej nastawić rękę i opatrzyć rany. Możliwe, że jedna z kul została w ciele.
- Mistrz nie będzie zadowolony – zamyśliła się Orra. – Zaraz przyśle po nią helikopter. Gdzie jesteście? Nie. Czekaj. Już was widzę. Założyłeś nadajnik?
- Tak. Tuż przed wypadkiem Ushyi.
- Edan, Yala, Zavon i Kazenga są z tobą?
- Kazenga. Edan, Yala i Zavon są w innym samochodzie, który zestrzeliła Suzanne.
- Nienawidzę jej – mruknęła Orra. – Z tego co mi mówisz, to ta misja to totalna porażka.
- Nie denerwuj mnie – warknął. – Przyślij helikopter po Ushyę.
- Już leci. A ty poczekaj na Edana i Yalę i szukajcie bliźniaków. Odkąd chłopcy wiedzą o Bliznach, to dopóki nie wykonają rytuału ich Blizny da się wyczuć. To znaczy Kiroyu to potrafią.
- Wiem o tym. Wytwarzają coś na kształt bariery, którą my potrafimy wyczuć.
- No właśnie. Rozpocznij zatem poszukiwania. Ich aura powinna być bardzo wyraźna.
- Dobra. Na razie.
- Trzymaj się.
Schował telefon do kieszeni i podniósł się z kucek.
- Co z nią? – spytał Kazenga stojący kilka kroków za nim.
- Nie najlepiej. Sam zobacz.

Edan patrzył w ekran GPS’a. W pewnym momencie zmarszczył brwi i potrząsnął urządzeniem.
- Albo coś jest nie tak z tym ustrojstwem – mruknął. – Albo oni się zatrzymali. Tylko po co mieliby się zatrzymywać? Chyba, że…
- … ich złapali – dokończyła Yala. – Albo to tamci zestrzelili im samochód, tak jak nam wcześniej.
- Ja tam myślę, że ich złapali – powiedział Edan. – Lepiej być optymistą.
- Nie. Lepiej brać pod uwagę gorszą opcję, żeby nic złego cię nie zaskoczyło…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Śro 19:42, 18 Sty 2012 
Temat postu:

To ja już nie będę udawała, gdyż wiesz, że już ten fragmencik czytałam xD.
Więc... Po cóż się rozpisywać? Jest świetny.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Śro 19:46, 18 Sty 2012 
Temat postu:

Czyli jednak zasłużyłem na komcia? Very Happy
Nie na FZ, ale zawsze. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Śro 19:59, 18 Sty 2012 
Temat postu:

Niech ci będzie ;P. W końcu mnie pocieszałeś wczoraj Very Happy.

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Następny
Strona 1 z 7

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
MSHandwriting Theme Š Matt Sims 2004
phpBB  © 2001, 2004 phpBB Group
Regulamin