Forum dla wszystkich fascynatów pióra
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Rejestracja Zaloguj

Wilcze Plemię [R] [T] [+13]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Czw 14:58, 02 Lut 2012 
Temat postu: Wilcze Plemię [R] [T] [+13]

OK. Jako, że mi się nudzi, poddaję to opowiadanie pod waszą ocenę.

Prolog: Zagubiony w dziczy


Śnieg otulał las puchową kołderką złudzeń. Niebo prześwitujące przez nagie, ośnieżone gałęzie, wydawało się bardziej błękitne niż zwykle. Nie odzywał się żaden ptak, a leśne zwierzęta już dawno były pogrążone w zimowym śnie.
Ale nie wszystkie.
Tropy były aż za wyraźnie odciśnięte na świeżym śniegu. Przyglądający się im człowiek mruknął pod nosem przekleństwo, po czym potarł przemarznięte dłonie.
Nie wiedział, od jak dawna znajdował się w lesie. Miesiąc? Dwa? Kiedy wyruszał, była wczesna jesień. A właśnie tej nocy spadł pierwszy w tym roku śnieg.
Otulił się mocniej płaszczem. Jego ubranie było przemoknięte i pachniało nieprzyjemnie, podobnie jak on cały. Od kiedy wyruszył w dzicz, nie kąpał się ani razu. Jego odzież potrzebowała naprawy, lecz Gamar nigdy nie potrafił łatać ubrań.
A najgorsze ze wszystkiego było to, że do tej pory nie udało mu się osiągnąć celu.
Podniósł się z kucek i potarł dłonią czoło. Brak snu i ogólne przemęczenie dawały mu się ostatnio we znaki. A skoro zaczęła się zima, wkrótce będzie musiał zakończyć swoje poszukiwania.
Poszedł do miejsca, gdzie spędził poprzednią noc, wyciągnął bukłak ze sterty koców i potrząsnął nim. W środku znajdowało się już tylko tyle wody, że starczyłoby mu na kilka łyków. Zrezygnowany, dopił resztki odżywczego napoju, wiedząc, że przez najbliższe dni śnieg będzie musiał zaspokoić jego pragnienie.
Kiedy skończył już pić, zaczął posilać się kawałkami mięsa, nieco już wysuszonymi, ale wciąż zdatnymi do spożycia. Pomyślał o zwierzęciu, któremu odebrał życie, aby móc samemu przeżyć.
Na tym opierało się funkcjonowanie świata. Właśnie to stanowiło podstawowe prawo, które sprawiało, że las był tak niebezpiecznym miejscem. Tutaj każdy walczył o przetrwanie. A żeby przetrwać, trzeba było niejednokrotnie odebrać życie innemu stworzeniu. Niemal uśmiechnął się na myśl o tych wszystkich ludziach, zgromadzonych tego dnia przy ciepłych kominkach. Czy to, co nazywał cywilizowanym światem, nie było tylko snem?
W tej chwili był świadom tylko jednego. Nie był bezpieczny.
I właśnie, kiedy o tym pomyślał, usłyszał mrożący krew w żyłach dźwięk, który sprawił, że zakrztusił się tym, co miał w ustach.
Przeciągłe, drapieżne wycie.
Wycie wilka wyczuwającego swą ofiarę.
Szybko zerwał się z miejsca i skoczył za najbliższe drzewo. Nie widząc innej drogi ucieczki – właściwie nie widząc żadnej drogi ucieczki – wspiął się na nie, z nadzieją, że przeciwnik go nie dostrzeże.
W tej samej chwili ujrzał drapieżne, ciemnozłote oczy, wpatrujące się w niego pożądliwie.
Czyżby wyczuł zapach jedzenia? – zastanowił się, starając się jak najwygodniej umościć się wśród kłujących gałęzi.
Kilka, a może już kilkanaście tygodni temu wyruszył do lasu, prowadzony nadzieją upolowania wielkiego, szarego wilka, o którym krążyły dziwaczne opowieści. Pamiętał swoje podekscytowanie, kiedy zbliżał się do niego coraz bardziej.
Ale pamiętał też długie godziny strachu, kiedy zorientował się, że z myśliwego stał się ofiarą.
A później znów przejął kontrolę nad sytuacją.
Co jakich czas ich role – jego i Szarego Wilka – odwracały się. Zabawa w kotka i myszkę trwała nieustannie, z tym, że nie było do końca jasne, kto jest kotem, a kto myszą.
W tej chwili kontrolę nad sytuacją sprawował wilk.
Gamar obserwował, jak z zarośli wynurza się jego ciało. Z niesmakiem zauważył, że zwierzak już nie kuleje. Jakiś czas temu udało mu się wreszcie go zranić, jednak najwyraźniej było to tylko nic nieznaczące zadraśnięcie.
Szary Wilk obserwował go przez dłuższą chwilę.
Gdybym miał przy sobie strzelbę…
Po raz kolejny przeklął się w myślach na wspomnienie tego, jak nieopatrznie zostawił broń w swoim obozowisku i wyszedł na poszukiwanie tropów, a kiedy powrócił przekonał się, że myśliwska strzelba, z której był bardzo dumny, zniknęła. Ślady na ściółce aż nadto wyraźnie wskazywały na to, kto jest złodziejem. W dodatku kilka ciepłych koców nosiło wyraźne ślady ostrych kłów i pazurów.
Wilk spoglądał na niego jeszcze przez chwilę, a następnie wydał z siebie dźwięk, który mógł być tylko szyderczym prychnięciem. Odwrócił się, obdarzając Gamara ostatnim, pożegnalnym spojrzeniem, a następnie czmychnął w mrok.
Mężczyzna wciąż widział przed sobą te ciemnozłote, wielkie oczy. To wilcze spojrzenie mówiące:
Tchórz...


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Seledine
kurwy



Dołączył: 29 Sty 2012
Posty: 31
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Nie byłeś, nie wiesz

PostWysłany: Sob 16:05, 04 Lut 2012 
Temat postu:

Fajne opowiadanie, bardzo klimatyczne. Zawierasz dużo barwnych opisów i podoba mi się to, aczkolwiek widzę też kilka błędów (dosłownie garstkę). Trudno mi powiedzieć coś więcej po samym prologu, ale zapowiada się niezwykle ciekawie, na pewno będę wpadać. Wink

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Nie 13:51, 05 Lut 2012 
Temat postu:

Dziękuję za komentarz. Błędy będą, jako że jestem leniwa i nie tak utalentowana, jakbym chciała Razz. Wrzucam rozdział 1.

1. Przygotowania do Shaekuun

Pierwszą rzeczą, jaka przebiła się do jej świadomości po przebudzeniu, było ciepło Wilczego Brata. Wtuliła się ufnie w jego szarą sierść. Pachniał świeżością – wiedziała, że nocą wybrał się na polowanie. Od dość dawna bawił się ze stworzeniem, które wdarło się za nim do lasu. Była to jego ulubiona rozrywka.
Chciała wstać, ale zdawała sobie sprawę z tego, że mogłaby przez to wyrwać ze snu Wilczego Brata. Leżała więc dalej, obserwując błękitne niebo.
Zbyt błękitne.
Powstała lekko, uważając przy tym, żeby nie wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Pomimo jej wysiłków, Wilczy Brat otworzył ciemnozłote ślepia i wyszczerzył kły w uśmiechu.
Pokręciła z naganą głową i rozejrzała się dookoła, czując ogarniające ją przygnębienie.
- Nastała Pora Wielkich Mrozów. Z nieba spadł już Biały Deszcz – oznajmiła.
- Co teraz zrobimy? Trzeba przygotować Plemię na ten trudny czas, czyż nie? – Wilczy Brat podszedł do niej powoli, rozprostowując zesztywniałe mięśnie.
- Zgromadziliśmy wystarczająco zapasów. Teraz muszę przede wszystkim zaopatrzyć się w skóry.
Wilczy Brat ze współczuciem przyglądał się, jak jego towarzyszka trzęsie się z zimna. Ku swemu utrapieniu, nie miała sierści, dlatego też musiała przyodziewać się w cudzą skórę. Specjalnie dla niej Wataha upolowała ostatnio potężnego niedźwiedzia, aby przykra pogoda Pory Wielkich Mrozów nie przeszkadzała jej zbytnio.
- Idź nałożyć na siebie niedźwiedzią skórę.
- A kto zajmie się ogłoszeniem zakończenia sezonu polowań?
- Ja sam to zrobię.
Uśmiechnęła się lekko i kilka razy szczeknęła krótko, urywanie, co oznaczało śmiech.
- Nie będziesz tęsknić za tym stworzeniem, które tak zawzięcie tropiłeś?
- Ono i tak nie zostanie zbyt długo w okolicy. Zapewne zapragnie powrócić do swoich.
- A więc dobrze. Ty zajmij się formalnościami, a ja znów założę na siebie cudzą skórę. – Wzdrygnęła się na samą myśl o tym.
Wilczy Brat spoglądał za nią, gdy podążała w kierunku swego legowiska, a kiedy już znikła mu z oczu, wyruszył zwołać Plemię.
Słońce wisiało już wysoko ponad gałęziami najwyższych drzew, kiedy wreszcie udało mu się zgromadzić wszystkich członków Plemienia. Ze swego miejsca na Wielkiej Skale obserwował wilki siadające przed nim w półkolu. Wypatrzył w tłumie swą partnerkę i posłał jej krótki, lecz pełen ciepła uśmiech. Niedługo na świat miało przyjść ich potomstwo.
Kiedy rozemocjonowane szczenięta zostały już uspokojone przez swoje matki, a Drejnar, najbardziej nieporadzony spośród wilczej braci, znalazł już sobie miejsce pomiędzy dwoma członkami Watahy, Wilczy Brat zaczął swą przemowę.
- Przywódczyni nadała mi prawo poinformowania was o tym, że właśnie dziś rozpoczęła się Pora Wielkich Mrozów. Tym samym sezon polowań został zakończony. Każdy wilk, wilczyca i szczenię są zobowiązani do tego, aby trzymać się wyznaczonych porcji pożywienia. Pomimo, że tego roku zgromadziliśmy mnóstwo zapasów, podjadanie bez zgody któregoś z członków Rady może się dla was źle skończyć. – Powiódł wzrokiem po pyskach zgromadzonych, zatrzymując na chwilę spojrzenie na Tishumim, znanym ze swej żarłoczności. – Jedynie członkowie Watahy mogą udawać się na łowy, i to tylko w określonych sytuacjach. To chyba wszystko na dziś. Możecie się…
- Zaczekaj, Ravi. – Przed tłum wyszła stara wilczyca, Wishenna. – Albo mi się wydaje, albo o czymś zapomniałeś. Co ze Shaekuun?
Wśród wilków zaczęły rozlegać się pojedyncze szepty, które wkrótce przerodziły się w zbiorowe pytanie:
- Co ze Shaekuun?
Wilczy Brat Ravi zastanowił się przez chwilę. Zupełnie zapomniał o zbliżającym się Shaekuun.
- Shaekuun to inna sprawa. Poproszę Przywódczynię, aby zadecydowała w tej sprawie.
- Przygotowania nie mogą czekać – odezwała się znów Wishenna. – Do Shaekuun pozostało zaledwie siedem księżyców, a nie wypada, aby czekać z obrzędami do ostatniej chwili.
- Porozmawiam z nią jeszcze dziś – zadecydował Ravi. – Ona doskonale zdaje sobie sprawę z wagi sytuacji.
- Pośpiesz się, Synu. Każda chwila ma znaczenie.
Ravi uśmiechnął się w duchu na tę przesadę.
- Nie obawiajcie się. Póki co nie ma powodu, żeby was tu dłużej zatrzymywać. Uznaję to zebranie za zakończone.
Wciąż stojąc dumnie na Wielkiej Skale, obserwował, jak wilcza brać rozchodzi się do swoich zajęć. Wkrótce na miejscu pozostała już tylko jedna wilczyca.
Uśmiechając się – tym razem jawnie – Ravi zeskoczył z wdziękiem ze skały i podszedł do swej ukochanej.
- Mam nadzieję, że Przywódczyni naprawdę wie, co robić – powiedziała, kiedy stanął obok niej. – Jeszcze nigdy nie organizowała nam Shaekuun.
- Ale uczestniczyła już w niejednym. Jestem pewien, że sobie poradzi.
- Ona nie jest wilczycą. To jakiś inny rodzaj stworzenia. Ma swoich wiernych sprzymierzeńców, ale niektórzy nie chcą, aby przewodziło nimi obce stworzenie. Zaczęli się buntować, kiedy Kerran postanowił przyjąć ją do Plemienia, a gdy wyznaczył ją na swą następczynię…
- Ci ,,niektórzy” to nikt inny, jak Hyiri, czyż nie?
- Nie zapominaj, że ma on sprzymierzeńców. Ciekawość ludzi, zapoczątkowana tym, że wśród nas przebywa takie dziwne stworzenie, zmienia się w niepewność. Nawet ty nie wiesz, kim ona tak naprawdę jest.
- Ona jest nasza – niemal warknął. A później przechylił łeb, zastanawiając się, ile może wyjawić. – Od jakiegoś czasu poluję na stworzenie takie jak ona. Niestety nie mogę ujawnić jej, że natknąłem się na innego przedstawiciela jej gatunku. – Skrzywił się. – oznacza to, że nie będę mógł dalej prowadzić łowów.
- Od jak dawna?
- Od dość dawna.
- Dlaczego mi o tym nie opowiedziałeś?
- Bo nie widziałem ku temu powodu.
Westchnęła.
- Chyba będziemy musieli pogodzić się z tym, że nigdy nie dowiemy się o niej nic więcej ponadto, co już jest nam znane. No cóż… Idę do naszej kryjówki. Jakiś zwierzak może zechcieć urządzić tam sobie sypialnię.
- Powodzenia.
- Tobie przyda się bardziej. – Po tych słowach odeszła.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Nie 20:22, 19 Lut 2012 
Temat postu:

2. Zlecenie

Gamar stał przed zwykłymi, drewnianymi drzwiami, czując się raczej niepewnie.
Tak właściwie to czuł się niepewnie już od jakiegoś czasu. Gdy wreszcie udało mu się opuścić las i powrócić do cywilizacji, okazało się, że nie może przywyknąć do hałasu miasta. Zgolił brodę, którą udało mu się zapuścić przez te kilka miesięcy, więc teraz czuł się dziwnie… łyso. Ponadto obecność innych ludzi nieco go rozpraszała.
Ale powrót miał też swoje dobre strony: wreszcie było mu ciepło i mógł się wykąpać.
Drzwi otworzyły się, a oczom Gamara ukazało się niewielkie pomieszczenie. Lampa naftowa rzucała złote światło na wykonane z brązowych desek ściany. Przy płonącym kominku stał fotel, zapewne niegdyś czerwony, dziś już nieco wyblakły.
Fotel był oczywiście (a jakżeby inaczej) zwrócony tyłem do wchodzącego gościa, zapewne po to, aby nadać wszystkiemu nieco mroczny klimat. Gamar omal nie prychnął śmiechem, widząc tę sztuczkę. I to niby miało go zastraszyć?
- Czy mam do czynienia z panem Herbertem?
- Zależy, kto pyta. – Głos należał niewątpliwie do młodego mężczyzny i bynajmniej nie budził on grozy, pomimo złowieszczego tonu mówiącego.
- Ten, kto płaci – odparł słodko Gamar.
Tak jak się spodziewał, mężczyzna wstał z fotela i zwrócił na niego zaciekawione spojrzenie, odwdzięczył się więc tym samym.
Mężczyzna, czy też może chłopak, nie był zbyt wysoki, ale i nie za niski. Szczupły, ale nie chudy. Miał sympatyczną, młodą twarz, choć z jego oczu dało się wyczytać jakiś dziwny dystans. Chłopak oceniał go jeszcze przez chwilę, aż wreszcie zapytał:
- Z kim mam przyjemność? – W jego głosie pobrzmiewała nutka zadowolenia. Gamar domyślił się, że ocena przebiegła pozytywnie.
- Nazywam się Gamar Raldin.
- A więc to TY jesteś tym żołnierzem, który ma konszachty z Cesarzem.
- Jestem jego dalekim kuzynem.
- Gdybyś nie miał jego wsparcia, poniósłbyś surową karę za dezercję. – Nagle Herbert zmienił ton na napastliwy.
Gamar skrzywił się.
- Nie zamierzam tracić ani kawałka ciała więcej. – Machinalnie potarł prawą dłoń, u której brakowało trzech palców.
- To… zrozumiałe.
Po tych słowach zapadła krótka cisza.
- To jak będzie? Dobijemy interesu?
Herbert westchnął teatralnie.
- No nie wiem… Jest zima, w dodatku chcesz, abym zabrał ze sobą jeszcze dwóch ludzi. Trzeba jakoś zdobyć wodę, pożywienie, ubrania… To będzie kosztować.
Gamar był na to przygotowany. Nie pierwszy raz korzystał z tego typu usług.
- Ile?
Herbert wzruszył ramionami.
- Nie wiem. To będzie zależało nie tylko ode mnie, ale także od moich towarzyszy. Muszę się z nimi rozmówić.
- Mogę się z nimi zobaczyć?
- A nie będziesz próbował żadnych sztuczek?
Gamar westchnął.
- A co niby miałbym zrobić? Was jest trzech, a ja jeden.
- Hm. Właściwie co racja, to racja. Chodź za mną.
Herbert poprowadził eksżołnierza do najbliższych drzwi, przez które wyszli na wąski korytarz, a następnie skierował się do jednych z kilku par drzwi mieszczących się po obu stronach korytarza.
Klamka ustąpiła pod jego dotykiem i znaleźli się w niewielkiej bibliotece. Na zniszczonym krześle siedział największy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek Gamar widział na oczy.
Krzesło chwiało się dziwnie pod jego ciężarem. Nawet w pozycji siedzącej sprawiał imponujące wrażenie, a kiedy powstał i powiedział swoim tubalnym głosem: ,,Dzień dobry”, mogłoby się wydawać, że ziemia zadrżała.
Miał on przynajmniej dwa metry wzrostu, a przy tym jego barki miały szerokość szafy. Gęsta, ciemnobrązowa broda sięgała mu aż do pasa. Długie, skołtunione włosy nadawały mu nieco szaleńczy wygląd.
- Kert, poznaj Gamara. Gamarze – poznaj Kerta, mojego wspólnika – przedstawił ich sobie Herbert.
Gdy potężny mężczyzna uścisnął mu dłoń, przez chwilę Gamar pomyślał, że zmiażdży mu wszystkie kości dłoni.
- A to jest Henry. – Herbert skinął głową w kierunku niskiego, przypominającego szczura mężczyzny w średnim wieku, stojącego przy niewielkim oknie.
Henry nie raczył się nawet odwrócić, pogrążony we własnych myślach. Gamar rzucił ostatnie spojrzenie Kertowi, po czym zwrócił się do Herberta:
- Więc ile będą kosztować mnie wasze usługi?
Henry wreszcie odwrócił się od okna i stanął obok Herberta, który już dyskutował zawzięcie z Kertem. Wreszcie przywódca grupy odwrócił się do Gamara, uśmiechając się sprytnie.
- Dziewięć.
- Dziewięćset? – Gamar sięgnął ręką w kierunku swojej sakiewki, ale Herbert pokręcił głową.
- Dziewięć tysięcy.
Gamar zaklął szpetnie.
- Za dużo. Nikt ci tyle nie da.
- A więc poszukaj sobie kogoś, kto wejdzie za ciebie do lasu w samym środku zimy za mniejszą sumę – prychnął Henry, odzywając się po raz pierwszy.
- A niech was… No dobrze. Nie mam przy sobie dziewięciu tysięcy…
- Wystarczą dwa. Jako zaliczka. Resztę zapłacisz, kiedy już zrobimy swoje.
- Niech będzie. Ale macie wyruszyć natychmiast, bez chwili zwłoki.
- Jak chcesz, szefie. – Kert zasalutował żartobliwie, co w jego wykonaniu wyglądało dosyć przerażająco.
- Dobiliśmy interesu. Widzimy się jutro. – Herbert uścisnął rękę Gamara, po czym wyprosił go ze swej siedziby.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Sob 11:02, 07 Kwi 2012 
Temat postu:

O kurczę. Zapomniałam dodać 3 rozdział...

3. Eramijahka

Chata Eramijahki była ciemna i nieprzyjazna. W środku rozchodziła się jakaś nieprzyjemna woń, której Herbert nie potrafił określić. Kiedy tylko przestąpił próg domu, ogarnęło go przemożne pragnienie ucieczki. Jednak nawet gdyby chciał, nie mógłby się już wycofać.
- Kto śmie zakłócać spokój starej kobiety? Jakiż zbłąkany duch? – dobiegł go jakiś bezosobowy, udręczony głos kobiecy.
- Mam na imię Herbert. Miałem dzisiaj do pani przyjść.
Niespodziewanie przed jego oczami pojawiła się jakaś postać. Z początku uznał ją za widmo, lecz gdy przyjrzał się jej bliżej, zrozumiał, że oto właśnie ma przed sobą osławioną Eramijahkę.
Miała długie, szare włosy – nie siwe, lecz po prostu szare. Wyglądała jak nocna zjawa, albo udręczona topielica. Fryzurę miała w nieładzie, a te niezwykłe włosy zdawały się ciągnąc po całej chacie, zwijając się na ścianach niczym pędy bluszczu, ciągnąc się po podłodze i owijając się wokół przedmiotów. Jej skóra była pomarszczona i naznaczona ciemnymi plamami. Jedno oko miała przerażająco białe. Herbert zrozumiał, że było ono ślepe. Drugie natomiast tchnęło lodowatym błękitem. Ubranie kobiety składało się tylko i wyłącznie z łat, wyglądających jak poszarpane strzępy, całkowicie do siebie niepasujących – każda w innym kolorze.
Gdzieś za ich plecami rozbłysło oślepiające zielone światło.
- A niech to! Zapomniałam zdjąć kociołek z ognia. Warzyłam ten wywar przez 7 pełni, a teraz cała praca na nic! – Kobieta szybko cofnęła się w głąb pomieszczenia, gestem nakazując Herbertowi, aby podążył za nią.
Nagle onieśmielony młodzieniec posłusznie podążył za Eramijahką.
Pośrodku następnego pomieszczenia paliło się ognisko. Na kamiennej posadzce ułożone były przeróżne książki i papiery, które płonęły zadziwiająco wolno. Nad ogniem wisiał niewielki, miedziany kociołek, nad którym unosiły się bulgoczące bańki jakiejś czarnej cieczy, co jakiś czas wybuchając w powietrzu, czemu towarzyszyły kolejne rozbłyski zielonego światła.
- Do licha. Będę musiała zrobić wszystko od początku – mruknęła Eramijahka, zdejmując kociołek. Ciecz w środku natychmiast zmieniła barwę na zgniłozieloną.
- Co to jest? – spytał zaciekawiony chłopak.
- Miał to być wywar z promieni księżyca. Tymczasem wyszedł chlybek w płynie.
- Chlybek w płynie? Nie bardzo rozumiem – zapytał Herbert, zdezorientowany.
- Gardłopłuk. Gorzałka – wyjaśniła w końcu. – W dodatku niezbyt szlachetnego gatunku.
Po tych słowach Eramijahka wylała całą zawartość kociołka przez małe, wąskie okno. Następnie zakryła otwór jakąś szmatą, a Herbert zorientował się, że w rzeczywistości to, co uznał z początku za okno, było szczeliną w ścianie.
W pomieszczeniu, które najemnik uznał za coś w rodzaju laboratorium, zapanowała całkowita ciemność. Tylko co jakiś czas któraś z butelek porozstawianych wszędzie wokół zaczynała lśnić kolorowym blaskiem, aby za chwilę niespodziewanie zgasnąć.
- Będziesz tak stał i się patrzył? Chyba nie przyszedłeś tu tylko po to, żeby zniszczyć siedmiomiesięczną pracę starej kobiety? – Herbert jakby ocknął się ze snu. Nieustanne pulsowanie i małe wybuchy zahipnotyzowały go.
- Interesuje mnie pewna kwestia – przyznał.
Wiedźma gestem wskazała mu jeden z zawalonych rupieciami foteli. Czując się z każdą chwilą coraz gorzej, zrzucił wszystko na podłogę. Czarny kot prychnął lekceważąco i dumnie przeszedł obok niego, po czym wskoczył na wysoką półkę z butelkami, która zachwiała się niebezpiecznie.
Eramijahka zajęła fotel naprzeciwko Herberta. Pomiędzy nimi znajdował się mały stolik. Wśród zawalających go przedmiotów znajdowała się m.in. mała, kamienna misa.
- Co konkretnie cię interesuje? – zapytała. Kot wskoczył jej na kolana.
- Wilki – odparł młodzieniec.
- Wilki? Jakie wilki? – zdziwiła się.
- Wilki zamieszkujące Las Północy – sprostował. – Te, które uznawane są za… magiczne.
- Ach… Te wilki. Więc jesteś kolejnym nieszczęśnikiem, który postanowił je zniewolić? Dotychczas nikomu się to nie udało. Nie łudź się. Ty nie jesteś lepszy od innych.
- Nie chcę ich zniewalać. Chcę po prostu czegoś się o nich dowiedzieć.
Westchnęła.
- Każdy mówi to samo. Każdy kończy tak samo. Ale skoro naprawdę właśnie tego chcesz…
- Chcę.
- Dobrze. Te wilki nie są zwykłymi zwierzętami. Nie ma pewności, czy są magiczne. Nie ma pewności, że magia w ogóle istnieje. Ale jeśli istnieje, na pewno ma w swojej opiece te niezwykłe istoty. Zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że w ich żyłach, zamiast krwi, płynie płynna magia.
- Płynna magia?
- Płynna magia – potwierdziła. – Może mi uwierzysz, a może nie, różnie to bywało… ale krew wilków z Północy jest błękitna. I to ona czyni z nich istoty tak niezwykłe. W przeciwieństwie do swych pobratymców, wilki z Północy mają inteligencję nie mniejszą od ludzkiej. Brak im tylko umiejętności. Weźmiesz mnie teraz za szaloną, ale taka jest prawda.
Herbertowi przyszło na myśl, że kobieta wolałaby nie wiedzieć, co on sądził o jej zdrowiu umysłowym.
- Błękitna krew? Świetnie. Ale jak można je zabić?
Eramijahka prychnęła.
- Zabić? Najpierw trzeba je znaleźć. A żeby je znaleźć, one muszą ci na to pozwolić. Później musisz je złapać. Na to ci nie pozwolą. Jeszcze nikt tego nie dokonał.
- Ale jak je zabić? – wycedził mężczyzna przez zaciśnięte zęby. Powoli zaczynał tracić cierpliwość.
- Wilki z Północy trudno jest zabić. Ale jest jeden, skuteczny sposób. Należy odciąć im głowę.
- Skąd to wiesz, skoro nikt jeszcze tego nie dokonał?
- Wiem, bo wiem. Stara wiedźma ma swoje sekrety. Ale jest jeszcze jedna, ważna rzecz. Naprawdę martwe będą dopiero wtedy, kiedy ich krew zmieni barwę na czerwoną. Magia umyka z nich wraz z życiem.
- Postaram się to zapamiętać.
Zamierzał już wstać, kiedy usłyszał dziwny szelest. To ogromna sowa śnieżna z łopotem skrzydeł wylądowała na ramieniu czarownicy.
- Jest jeszcze coś – oznajmiła kobieta. – Wilki naprawdę potrafią samodzielnie myśleć. Mają swoje święta. I tradycje. Jedną z nich jest Shaekuun. To święto, obchodzone przez nie pierwszego dnia zimy. Czyli za sześć dni. Wtedy zaatakuj. Widzę, że życie i tak jest ci niemiłe. Jeśli myślisz, że dasz radę, cała wataha zgromadzi się na wielkiej polanie. Zaprowadzi cię tam światło. Wejdź do lasu od strony Zielonego Mostu. Podążaj naprzód, a prędzej czy później zobaczysz złote światło. Ale musisz się pośpieszyć. Jeśli nie wyruszysz prędko, spóźnisz się.
- Dziękuję za radę.
Eramijahka roześmiała się, a był to śmiech straszny.
- Nie dziękuj za rady, które przybliżają cię do śmierci. Jeśli nie zabiją cię wilki, i tak umrzesz z zimna. Mróz już ogarnął ziemię.
- Poradzę sobie – oznajmił oschle Herbert. Eramijahka odprawiła go i wróciła do własnych zajęć, ponaglana pohukiwaniem sowy.
Jeszcze dobre kilkaset metrów od chaty wiedźmy Herbert słyszał drobne wybuchy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Sherry dnia Sob 11:02, 07 Kwi 2012, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
MSHandwriting Theme Š Matt Sims 2004
phpBB  © 2001, 2004 phpBB Group
Regulamin