Forum dla wszystkich fascynatów pióra
FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Rejestracja Zaloguj

Akandrath, czyli Łowcy [R] [T] [+16]

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania / Projekty porzucone
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Nie 13:59, 05 Lut 2012 
Temat postu: Akandrath, czyli Łowcy [R] [T] [+16]

Zainspirowane serialem ,,Filary Ziemi", aczkolwiek to coś zgoła odmiennego. Można powiedzieć, że postać Jacka, która pojawi się w późniejszych rozdziałach, jest inspirowana... Jackiem ;P.
I tak, wiem, że ja mam tylko 15 lat Razz. Ale to się od 13 nie nadaje, a gdyby można, ustawiłabym +15...

Prolog

1234 rok Ery Światła, Adnorath, miasto Woodpecker

W przytłumionym świetle świec wszystko wyglądało na nieco inne, niż było w rzeczywistości. Młoda matka kołysała się w przód i w tył, starając się uspokoić krzyczące niemowlę. Długie cienie padały na jej zmęczoną twarz.
W mieście Woodpecker już dawno zapadła noc. Mimo to, czy to za sprawą wrzasków małego dziecka, czy też całkiem przypadkowo, w krytym strzechą, drewnianym domu nikt jeszcze nie zamierzał zasnąć. Starsza kobieta siedziała przy stole, wpatrując się tępo w przestrzeń. Rosły mężczyzna, usiadłszy naprzeciwko niej, rzeźbił w drewnie niewielką lalkę dla płaczącego brzdąca. Złocistowłosa niewiasta w zaawansowanej ciąży przygotowywała późną kolację, jednocześnie opowiadając jakąś porywającą historię kilkuletniemu chłopcu stojącemu obok niej.
Nagle na z pozoru opustoszałej ulicy dał się słyszeć jakiś rwetes, który dotarł aż do niepozornego domku z drewna. Młoda matka, siedząca najbliżej okna, wstała i ostrożnie wyjrzała przez szybę.
Nikt z obecnych w domu nie zauważył tego, że momentalnie jej twarz pobladła, a tym bardziej nie zwrócił uwagi na przyspieszone bicie jej serca.
- To Akandrath – wyszeptała wysuszonymi wargami. – Łowcy.
Dopiero teraz w niewielkiej izbie zapanowało poruszenie. Rosły mężczyzna zerwał się z krzesła i podszedł do przestraszonej kobiety, usiłując wypatrzeć coś przez okno w mroku nocy.
- Łowcy – powtórzył niemal bezwiednie. – Jesteśmy już martwi.
W izbie zapanowała pełna napięcia cisza, którą przerwała staruszka.
- Lilith, jesteś ciężarna. Musisz uratować siebie i dziecko.
- Uciekaj i zabierz ze sobą chłopców – dodał mężczyzna.
Złocistowłosa bez słowa chwyciła kilkuletniego chłopca za rękę. Młoda matka stojąca dotąd przy oknie podeszła do niej i zawahała się chwilę. Spojrzała czule na ściskanego w objęciach synka.
- Dobrze się nim opiekuj – powiedziała ze ściśniętym sercem.
- Zajmę się Williamem, jak umiem najlepiej, siostro – odpowiedziała Lilith.
Następnie siostra Lilith oddała jej niemowlę, po czym skierowała spojrzenie na kilkuletniego chłopca. Nie zdążyła jednak nic powiedzieć, kiedy mężczyzna wtrącił:
- Nie mamy czasu. Oni są już blisko. Prędzej czy później i tak nas znajdą. A wtedy wszystkich zabiją.
Młoda matka ścisnęła Lilith za ramię.
- Nie pozwól im zginąć – wyszeptała, a w jej oczach pojawiły się łzy, które jednak nie spłynęły po policzkach.
- Nie pozwolę – odparła Lilith, po czym jedną ręką trzymając niemowlę, a drugą ujmując dłoń kilkuletniego chłopca, ruszyła do tylnych drzwi domu.
Nie zważając na szloch, jaki usłyszała gdzieś za swoimi plecami, wybiegła. Z nieba na ziemię spadały niewielkie płatki śniegu, przylepiając się do jej sukni i włosów. Co jakiś czas popędzała chłopca, którego wciąż trzymała za rękę. Sama też nie biegła zbyt szybko. Długa spódnica i ciąża skutecznie jej to utrudniały.
Wnet usłyszała za sobą krzyk tak przeraźliwy, że zmroził jej krew w żyłach. Zmusiła się do jeszcze szybszego pędu. Chłopiec obejrzał się za siebie, więc pociągnęła go niecierpliwie za rękę. Niemowlę zaczęło płakać.
Czując się rozpaczliwie mała, parła nieustannie naprzód. Okropny krzyk umilkł tak nagle, jak się zaczął.
To był koniec. Nie uda jej się. Znajdą ją, a wtedy zabiją.
Ostatnim wysiłkiem woli dowlokła się do jednego z najbliższych domów. Ona może umrzeć. Ale nie dzieci. Nie one.
Drzwi nie były zamknięte. Wszyscy wiedzieli, że mieszkająca w tym domu kobieta była obłąkana. Nie zastanawiając się długo, nacisnęła na klamkę i położyła niemowlę na podłodze.
Usłyszała coś za sobą, jakby szczekanie psów. Szybko wybiegła z ciepłego wnętrza chaty i znów pobiegła przed siebie.
Zapomniała, że kilkuletni chłopiec wciąż jej towarzyszy. Trzymał ją za rękę, nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi.
Najpierw trzask.
Potem świst.
A później…
…ciemność.
Lilith runęła martwa na ziemię. Krew spłynęła kącikiem jej ust na śnieg, barwiąc go na różowo. Niewidzące już oczy wciąż pozostały otwarte.
Upadając, wraz z sobą pociągnęła chłopca. Nie mogła oczywiście wiedzieć, że w ten sposób uratowała mu życie.
Po pewnym czasie dziecko podniosło się z ziemi. Chłopiec próbował jakoś podnieść kobietę, ale mu się to nie udało. Nie wiedział, że jest martwa.
Wreszcie, poddawszy się, pobiegł. Nie przychodziło mu do głowy nic innego, co mógłby zrobić.
Pędził prosto przed siebie na swoich chudych nóżkach.
Nie miał pojęcia, że niebezpieczeństwo już minęło.

*


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Thomas
kurwy



Dołączył: 14 Sty 2012
Posty: 732
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Warszawa

PostWysłany: Nie 20:03, 05 Lut 2012 
Temat postu:

Moją opinię na temat prologu ujmę w jednym słowie: Genialne!
To, co napisałaś jest niesamowite. Masz genialny styl i nie robisz dużo błędów.
Akandrath, Adnorath... Użyłaś tych obu nazw widzę. :]
Nie mogę się doczekać pierwszego rozdziału. To jest lepsze niż 'Demoniczny Woźny'. ;>


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Sherry
kurwy



Dołączył: 15 Sty 2012
Posty: 156
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 1 raz
Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: A przyjedziesz?

PostWysłany: Pon 21:07, 20 Lut 2012 
Temat postu:

Ostrzegam, nie sprawdzałam fragmentu. Nie chciało mi się.
1242 rok Ery Światła, Adnorath, Zamek Roatssen

W pokojach służby było pusto i cicho.
- I nawet nocne widma uciszyły się na chwilę, wiedząc, że ta noc jest inna niż wszystkie – szepnęła dramatycznie niewysoka postać, otworzywszy drzwi spiżarni.
Zarówno jej głos, jak i ciche skrzypnięcie zawiasów zmąciły tę martwą ciszę. Z westchnieniem ulgi tajemniczy przybysz zamknął za sobą drzwi i zapalił świecę, aby jej światło rozpędziło mroki nocy.
W blasku niewielkiego płomienia ukazały się rzędy drewnianych półek zastawionych przeróżnymi tacami, półmiskami, garnkami i rondlami. Srebrne i złote misy wypełnione mnóstwem owoców błyskały zachęcająco, a zakurzone słoje wypełnione dziwacznymi miksturami jakby tylko czekały na otwarcie.
Mała osóbka przeszła obojętnie obok butelek najwytrawniejszego wina, od wieków tu przechowywanych, obok najwymyślniejszych ciast, pieczywa, a także nieprzyjemnie pachnących mięs; obok grzybów suszonych, kiszonych ogórków, mandarynek, jabłek i bananów, przypraw, choćby i najrzadszych, aż w końcu odnalazła to, czego szukała.
Postawiła świecę na jednym z niewielu pustych miejsc na długiej szafce i niemal z lubością odkręciła opasły słój.
Natychmiast poczuła nieziemski aromat swego ulubionego przysmaku – marmolady.
- Tylko troszeczkę – pouczyła się półgłosem. – Nie za dużo, żeby nie zaszkodziło, i żeby nikt się nie domyślił.
Zanurzyła palec w słoiku, a następnie oblizała go z marmolady. Powtórzyła tę czynność kilkakrotnie, a później znowu, i znów, i wciąż było jej mało. Wreszcie odstawiła do połowy pusty pojemnik na półkę, wzięła świecę i ruszyła w drogę powrotną.
Korytarz był długi, pusty i cichy. Gruby dywan tłumił echo kroków dziecka. Świeca rzucała cienie na wiszące na ścianach obrazy i arrasy.
Dwa długie rzędy schodów w górę i kolejny korytarz. Teraz należało zachowywać się nieco ostrożniej. Za jednymi z wielu drzwi spał jej ojciec, a on na pewno nie byłby zadowolony, widząc ją błąkającą się po zamku o tej porze.
Niepewnie wślizgnęła się do komnaty swej matki. W wielkim łożu od dziesięciu lat nikt nie spał, jednakże wszystkie przedmioty, jak powiedziała jej piastunka, pozostały na swoim miejscu – tak, jak było to przed śmiercią matki. Wszędzie zalegał kurz. Ojciec zabronił komukolwiek wchodzić do środka, aczkolwiek drzwi nie były zamykane na klucz.
Dziewczynka podeszła do toaletki, która niegdyś należała do królowej. W jej własnej komnacie nie było lustra, nad czym zawsze ubolewała po nocnych eskapadach, przypominających tę dzisiejszą. Ojciec nie chciał, aby przyszła władczyni królestwa Adnorath oraz Ziem Sprzymierzonych stała się próżna.
Jane spojrzała w zakurzone lustro. Była koszmarnie blada, a plamy marmolady w kącikach ust, na brodzie i koszuli nocnej wyglądały jak krew, upodabniając ją do nocnej zmory żywiącej się krwią żywych.
Jane nie była gruba. Jednak nie była też tak szczupła, jak księżniczce przystało. Za to miała ogromne, szare oczy i kruczoczarne włosy. Podobno była niezwykle podobna do swej matki. Z tym, że zmarła królowa była piękniejsza.
Dziewczynka otarła dłonią ślady zbrodni, zlizując ostatnie resztki przysmaku. Chwyciła świecę, którą na czas toalety postawiła na blacie stolika, i właśnie miała ruszyć do swej sypialni, gdy usłyszała hałas.
Zamarła w bezruchu, bojąc się oddychać.
Kroki były ciche, ledwie słyszalne. Z przerażeniem Jane zorientowała się, że nie domknęła za sobą drzwi.
Dźwięk kroków zbliżał się nieubłaganie, a później powoli zaczął oddalać się w głąb korytarza. Usłyszała skrzypienie otwieranych drzwi.
Księżniczka z natury była niezwykle wścibska. Uwielbiała zagadki i tajemnice. Nie było rzeczy, która zdołałaby się ukryć przed jej ciekawskim spojrzeniem.
Serce waliło jej mocno, a na policzki wystąpiły różowe plamy, gdy przekradła się na korytarz. Drzwi komnaty ojca były uchylone.
Od początku wiedziała, że to król przechodził obok sypialni matki. Na tym piętrze mieszkali tylko oni dwoje.
Powoli, modląc się w duchu, żeby ojciec nie postanowił po coś się wrócić, podkradła się pod drzwi, przytrzymując się ściany. Wychyliła ostrożnie głowę, a włosy przesłoniły jej twarz.
W komnacie panowała cisza. Król leżał w łóżku, śpiąc jakby nigdy nic.
Już miała zawrócić, kiedy dostrzegła poruszenie w głębi pomieszczenia. Wstrzymała oddech, kiedy wśród nocnych cieni dostrzegła obcą sylwetkę.
Sylwetka rozdzieliła się, a za jednym cieniem pojawił się następny. W sypialni stało dwoje ludzi. Dwoje ludzi obserwowało jej śpiącego ojca.
Zasłony w oknach były rozsunięte. Księżyc nieśmiało wyjrzał zza chmur, rzucając srebrzyste światło na rozgrywającą się właśnie scenę i odbijając się w ostrzu miecza trzymanego przez jednego z ludzi.
Jane ledwo powstrzymała się od krzyku. Poruszyła się lekko, lecz miała nadzieję, że żaden z nich tego nie zauważył.
Zrozumiała, że ma przed sobą Łowców.
Odkąd sięgała pamięcią, powiadano jej, że Akandrath są największym niebezpieczeństwem. Byli niczym hieny, czekające tylko na ten jeden, wymarzony kąsek, jaki stanowili członkowie rodziny królewskiej.
Chciała uciec, ale stopy jakby przyrosły jej do posadzki. Zaczęła drżeć na całym ciele. Nie mogła nawet odwrócić wzroku.
Mężczyzna uniósł miecz. Stalowe ostrze zalśniło jeszcze, jeden, ostatni raz.
Dziewczynka zrozumiała, co się za chwilę wydarzy. Kierowana instynktem, wbiegła do komnaty.
- NIE! – krzyknęła rozpaczliwie. Ułamek sekundy za późno.
Bezradnie patrzyła, jak miecz Akandrath przebija pierś jej ojca. W tym momencie król przebudził się ze snu; czy to za sprawą jej krzyku, czy potwornego bólu.
Przez chwilę wodził dookoła rozszerzonymi oczami, a później jego spojrzenie wygasło, choć oczy wciąż pozostały otwarte.
- To ty – wycharczał. Krew zalała pościel i skapywała powoli na podłogę.
- Tak. To ja – oznajmił zimnym głosem jego morderca.
Jane się nie rozpłakała. Czuła na sobie spojrzenie drugiego z Łowców. Umrze jak bohaterka.
Umrze jak księżniczka.
Teraz patrzyli na nią obydwaj. Ciało jej ojca bezwładnie opadło na poduszki. Zakrwawione ostrze miecza już nie lśniło.
Mężczyzna, który do tej pory stał bezczynnie, zbliżył się do niej. Całą siłą woli powstrzymała się od cofnięcia się.
- Jest całkiem ładna, ale strasznie młoda. Wątpię, żeby się nam na coś przydała. Co z nią zrobimy? – Łowca ujął ją pod brodę i uniósł głowę, tak, aby więcej światła padło na jej twarz.
- Nic. Zostaw ją, Johnny.
- Jak tak się zastanowić, to, że jest młoda, w niczym nie przeszkadza…
Jane poczuła, jak krew w jej żyłach zamienia się w lód. Z trudem przełknęła ślinę.
- Powiedziałem, żebyś ją zostawił – warknął morderca.
- Więc tak po prostu ją zabijemy? To byłoby marnotrawstwo. Na południu nauczono mnie oszczędności – Oczy mężczyzny zwanego Johnnym błysnęły złowieszczo.
- Nie zabijemy jej.
Akandrath puścił jej podbródek.
- Jak to? Należy do królewskiej rodziny. Przecież mieliśmy się ich pozbyć.
- To tylko dziecko. Nie mógłbym spokojnie spać, wiedząc, że przyczyniłem się do śmierci dziecka.
- To przyszła królowa – powiedział dobitnie Johnny, takim tonem, jakby to była najgorsza obelga. – Jeśli teraz jej nie zabijemy, kiedyś ona może zamordować nas.
- Nie zabijesz jej, rozumiesz? Nie pozwolę ci na to.
Jane wciąż nie śmiała się ruszyć. Może gdyby krzyknęła…
…gdyby krzyknęła, zabiliby ja na miejscu.
- Słuchaj, mała. Umiesz jeździć konno?
Księżniczka pokręciła głową. Zawsze bała się konnej jazdy, co niezmiernie irytowało jej ojca.
- Więc zrobimy inaczej. Spakujesz wszystko, co będzie ci potrzebne, i uciekniesz. Pieszo. Zrozumiałaś?
Zawahała się, ale później potaknęła. Nie było o co się sprzeczać. Ten Łowca właśnie darował jej życie.
Pakuj się. Będę cię pilnował, żeby wszystko poszło zgodnie z planem.
Jane poprowadziła go do swojej komnaty. Czujnie obserwowana, spakowała do niewielkiego tobołka najpotrzebniejsze przedmioty. Następnie narzuciła na siebie płaszcz.
- Nie – oznajmił Akandrath. – To królewski płaszcz. Musisz wziąć coś normalniejszego. – Zdjął swoje własne okrycie i narzucił na jej zmarznięte ciało. Zadrżała, kiedy zapinał duże guziki.
Idź przez las. Za dwa, trzy dni powinnaś dotrzeć do niewielkiego miasta. Jakoś sobie poradzisz, prawda?
Nie była zdolna wydobyć z siebie głosu.
- Od dziś nie jesteś już księżniczką, rozumiesz? Jak masz na imię?
- Jane – szepnęła cicho. Dźwięk własnego głosu wydał się jej obcy.
- Od dziś będziesz się nazywała Samara. A teraz ruszaj.
Jane, a właściwie już Samara, ruszyła za Łowcą przez pogrążone w milczeniu schody. A później kolejne. I kolejne. Kiedy wreszcie wyszli z zamku, dziewczynka zorientowała się, że coś było nie tak. Nigdzie nie dostrzegła straży. Jednak w tej chwili miała ważniejsze sprawy na głowie.
- Odejdź. I już nigdy więcej tu nie wracaj. Jeśli wrócisz, on cię zabije.
Przytaknęła, a później ruszyła przed siebie, niemal biegnąc.
Łowca jeszcze przez jakiś czas spoglądał za oddalającą się powoli, niewielką figurką, dopóki nie znikła w oddali.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.forumpisarzy.fora.pl Strona Główna -> Opowiadania / Projekty porzucone Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
MSHandwriting Theme Š Matt Sims 2004
phpBB  © 2001, 2004 phpBB Group
Regulamin